iPod: Liquido –
Narcotic
Z
westchnieniem ulgi zająłem miejsce w autobusie, kładąc plecak na kolanach, i
założyłem słuchawki na uszy. Za oknem padał deszcz, a Wisła wyglądała raczej
ponuro, brudną szarością zlewając się z pochmurnym niebem. To zapewne kiepski
wybór pogody na jakikolwiek początek.
Gdyby
nie to, że właściwie lubię deszcz.
Plecak
był dość wypchany, ale lżejszy, niż sądziłem. Udało mi się opanować stare
nawyki i zabrałem ze sobą tylko dwie książki, wychodząc z założenia, że i tak
nie powstrzymam się od kupna kolejnych. Jedną był „Zen i sztuka oporządzania
motocykla”, drugą „Franny i Zooey”. I cały czas wydawało mi się, że zapomniałem
czegoś ważnego. Ale miałem ze sobą portfel, książki, iPoda i ulubioną kurtkę.
Wszystko inne można było jakoś zastąpić. Żadnych powodów do zmartwień.
Odprężyłem
się i odpłynąłem myślami.
Lubię
swoją wyobraźnię. Lubię patrzeć przez okno i między spływającymi kroplami
deszczu oglądać inną rzeczywistość. Myśleć, kim mógłbym być i co bym robił w
tym innym, dziwnym życiu. Teraz wyobrażałem sobie, jak konno opuszczam rodzinną
posiadłość, niesforny dziedzic, znudzony monotonią rodzicielskiej opieki.
Wiosna dopiero rozkwita zielenią, wdycham chłodne powietrze i rozglądam się
wokoło, ciesząc się wolnością. Wizja niewiele odbiegała od prawdy, zmieniłem
tylko oprawę, cofnąłem się o jedną porę roku i kilka epok.
To
nawet nie było dobre wyobrażenie.
Rozgoniłem
je, szukając czegoś lepszego, ale nie mogłem się skupić. Błądziłem myślami od
obrazu do obrazu, żadnego nie kończąc. Zanim udało mi się porządnie zastanowić,
przejechałem most i parę kolejnych przystanków, zbliżając się do dworca.
Wciąż
nie zdecydowałem, czym miałbym jechać dalej. Jeszcze wysiadając z autobusu i
zarzucając plecak na ramię nie wiedziałem, co właściwie wybiorę. Gdybym choć
chwilę się zastanowił, doszedłbym do wniosku, że nie zdecydowałem się nawet co
do celu podróży. Ale nie zastanowiłem się. Nie odczuwałem potrzeby solidnego
przygotowania, czy zaplanowania całej trasy.
Chciałem
jechać. Chciałem zdać się na żywioł i zobaczyć, co spotka mnie po drodze. Jakiś
plan był, na szczęście wystarczająco ogólny, by zadowalał moją potrzebę
spontaniczności.
Wszedłem
do hali, zerkając na tablicę odjazdów pociągów. Nic na niej nie zwróciło mojej
szczególnej uwagi. Postałem chwilę, przyjrzałem się długim kolejkom i
wzruszyłem ramionami, kierując się w stronę autobusów. Ten, który wybrałem,
miał przyjechać za kwadrans. Kupiłem chipsy i oparłem się o słupek, z plecakiem
pod nogami i książką w ręku.
Autobus
był czysty, nowy i całkiem przyjemny. Razem ze mną wsiadało sporo ludzi, ale
pomimo to udało mi się zająć miejsce koło okna. Nikt też się do mnie nie dosiadł,
przynajmniej do następnego miasta. Nawet wtedy nie zwróciłem uwagi na
współpasażera, czytając. Cóż, „Zen…” to świetna książka.
Mijaliśmy
kolejne miasta, wsie i lasy. Kiedyś byłaby to długa, poważna podróż i zapewne
jadąc tędy konno nie pokochałbym deszczu. Ale pomimo tego, że mogłem tak szybko
pokonać tak dużą odległość, w tamtych konnych czasach byłbym bardziej
niezależny. Szybciej zdany na samego siebie.
Kiedy
nigdzie nie jest daleko, bezwiednie zaczynamy coś tracić.
Rozumiałem
Pirsiga z jego skłonnością do motocykli. Wyobrażałem sobie łączące nas
podobieństwa. On także nie chciałby niczego utracić. A już na pewno nie tej
szalonej niezależności, o której snułem tyle marzeń.
Nie
czytałem już, patrząc tylko w bezruchu gdzieś ponad kartki. Dopiero głód
ściągnął mnie na ziemię. Zamknąłem książkę, kładąc ją na kolanie i sięgnąłem do
plecaka po bułki.
Dziewczyna,
która siedziała obok, poruszyła się, zerkając na okładkę. Jej oczy rozbłysły
radością i zaciekawieniem.
-
Zen – powiedziała z uznaniem w głosie. Wyraźnie znała tę książkę.
-
Tak, rzeczywiście – potwierdziłem, nie chcąc wyjść na kompletnego gbura. Wtedy pierwszy
raz na nią spojrzałem. Kto by przypuszczał, pomyślałem, widząc kolejną książkę
na jej kolanach. „Norwegian Wood” Murakamiego. Preferowałem inną powieść tego
autora, ale ta też była niezła. Dziewczyna najwyraźniej miała dobry gust.
iPod: 3 Doors Down –
When I’m Gone
Zdjąłem
słuchawkę z ucha i zaczęliśmy rozmawiać. Była oczytana i bardzo inteligentna.
Miała też dość śmieszny nawyk potrząsania głową, żeby poprawić grzywkę.
W
Rzeszowie mieliśmy dłuższy postój, a ja wyszedłem rozprostować nogi. Chodziłem
po dworcu, rozglądając się wkoło i doszedłem do wniosku, że nigdy tak naprawdę
nie widziałem Rzeszowa. Nie spodziewałem się po nim zbyt wiele, był zbyt
podobny do innych dużych miast, a mimo to coś kusiło mnie, żeby tu zostać.
Sprawdziłem rozkład autobusów i podjąłem decyzję.
Wróciłem
do autobusu, a dziewczyna podniosła głowę znad książki. Sięgnąłem po plecak i
kurtkę.
-
Wysiadasz już?
-
Postanowiłem pozwiedzać miasto – przytaknąłem. Pokiwała głową. – Do zobaczenia
– dodałem z uśmiechem.
Chyba
chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się.
-
Jasne – powiedziała tylko.
Autobus
odjechał, a ja zostałem sam w obcym mieście. Cudowne uczucie. Wciągnąłem
głęboko powietrze w płuca i ruszyłem w stronę domniemanego centrum miasta. Pora
coś zjeść, pomyślałem.
Później,
wczesnym wieczorem, wsiadłem do innego autobusu, jadącego prosto do Sanoka.
Zadzwoniłem do brata.
-
Słyszałem, że jesteś teraz w Bieszczadach.
-
Owszem. A co, młody, chcesz przyjechać?
-
Zasadniczo to jestem już w autobusie – roześmiałem się. – Wyjechałbyś po mnie
na dworzec? Będę koło dziesiątej.
-
Dobra. Do zobaczenia.
Rozłączyliśmy
się, a ja wyciągnąłem się w fotelu. Gdybym miał krótsze nogi, byłoby nawet
wygodnie.
Lubiłem
samotne podróże. W ogóle lubiłem być sam. Nie musiałem wtedy znosić głupoty
innych ludzi, a prawie tak samo jak głupota, denerwowało mnie ich pragnienie
zła. Byłem pewien, że nawet towarzystwo tej dziewczyny z autobusu na dłuższą
metę byłoby tak samo męczące jak wszystkich pozostałych. Większość ludzi,
których kiedykolwiek poznałem, była jednakowo egoistyczna, podstępna (sprytem
iście zwierzęcym), a przede wszystkim ciasno ograniczona. Jaki miałbym cel w
przebywaniu z nimi? Nie miałem pozytywistycznych tendencji do pracy u podstaw i
nie wierzyłem też w ich skuteczność. Ludzie byli zawsze tacy sami i robiłem, co
mogłem, by odciąć się od jak największej ich części.
Spędziłem
w Bieszczadach kilka dni na samotnych wędrówkach po okolicy i wieczornych
partiach szachów z bratem. Obawiam się, że wygrał większość z nich.
Góry
były piękne jak zawsze, ale nie miałem ochoty dłużej tu zostać. Moją obecność u
brata trudno było uznać za nieprzewidywalną, a na dokładkę ciężko nazwać
prawdziwą podróżą. A ja chciałem odbyć podróż. Odbyć podróż, a nie odwiedzać
rodzinę.
A
jednak zrobiłem to drugie. Jeśli to siła przyzwyczajenia, nadeszła pora, by ją
pokonać. Miałem dosyć bezpiecznego gniazdka i cichych, przewidywalnych
posunięć. Sądzę, że wizyta u brata, który nigdy nie zadawał mi pytań, pomogła
otrząsnąć się z wpływu tych wszystkich ludzi w mieście, ludzi, których nie
akceptowałem. Nie reprezentowali sobą żadnych trwałych wartości, właściwie nie
mieli w sobie nic godnego szacunku.
Pożegnałem
się z bratem i ruszyłem okrężną, bieszczadzką trasą do Przemyśla. Tam, w tym
ładnym, nastrojowym mieście spędziłem kolejne dwa dni, aż w końcu moje plany
nabrały wystarczająco wyraźnego kształtu. Wrocław. Z tą decyzją ruszyłem na
dworzec, poszukać pociągu.
I
kupiłem kolejną książkę.
iPod: Nightwish – Wish I Had an Angel
Przechadzałem
się po peronie, mijając pojedynczych ludzi, tak samo jak ja oczekujących na
pociąg. Na każdej ławeczce ktoś siedział, ale pomimo to dworzec nie wydawał się
zatłoczony.
Obejrzałem
się nagle. Kto by pomyślał, że tu ją spotkam.
Na
najbliższej ławce siedziała dziewczyna, z którą jechałem autobusem. Na kolanach
miała rozłożoną książkę, ale patrzyła na mnie, najwyraźniej tak samo zaskoczona
jak ja. Podszedłem do niej.
-
A jednak miałeś rację – przywitała mnie z uśmiechem.
Zanim
zdążyłem zapytać, o co jej chodzi, przyjechał pociąg. Usiedliśmy w jednym przedziale,
ułożyliśmy bagaże i dopiero, gdy pociąg ruszył, zadałem pytanie.
-
Z czym miałem rację?
Popatrzyła
na mnie rozkojarzona, a potem plasnęła dłonią w czoło.
-
Już wiem! Chodziło mi o to, że wtedy w Rzeszowie powiedziałeś „do zobaczenia”.
Nawet chciałam cię poprawić, powiedzieć, że już nigdy się nie spotkamy, że
ludzie tak się nie spotykają znienacka, ale dałam sobie spokój, bo właściwie po
co o tym mówić? A tutaj, minął tydzień i spotykamy się ponownie. Nie uważasz,
że to coś niezwykłego? Zazwyczaj takie rzeczy się nie zdarzają.
Spojrzała
za okno, splatając włosy w dwa kucyki.
- Czemu się nie zdarzają? Masz setki filmów o
drugich szansach i przeznaczonych spotkaniach – zaśmiałem się. – Najwyraźniej
jest to naturalne zjawisko dla rodzaju ludzkiego, powinniśmy tylko się
zastanowić, o czym to spotkanie świadczy dla nas dwojga.
Popatrzyła
na mnie rozbawiona.
-
Można i tak… Ale na twoim miejscu nie wierzyłabym tak we wszystko, co pokazują
na ekranie. Widzisz, ja to widzę tak. Z reguły człowiek ma jedną szansę.
Spotykasz kogoś, coś czujesz. Co, to już zależy, zainteresowanie, fascynację,
jakieś poczucie przywiązania, obojętnie tak naprawdę, ważne, że zaczyna ci
zależeć. Teraz od ciebie zależy, co z tym fantem zrobisz. Możesz spróbować coś
zadziałać, podejść, porozmawiać, wymienić się numerami telefonów, cokolwiek.
Możesz też się krępować, albo po prostu zignorować to wszystko. Jednak takie
sytuacje potem człowieka męczą. Myślisz „a co by było, gdyby”, albo
zastanawiasz się, czy i kiedy spotkasz tamtą osobę jeszcze raz. Oczywiście
próba kontaktu może zakończyć się nie tylko niepowodzeniem, co jakąś
przykrością, ale wtedy należy sobie powiedzieć „widocznie tak miało być,
trudno, przynajmniej nie będę żałować, że się nie odezwałam”, no i naprawdę nie
ma czego żałować. Nie ma się powodu, by wypominać sobie niepodjęte decyzje.
Była jakaś taka mądrość, czy coś… jak to brzmiało? Coś w stylu, że lepiej żałować
czynów, niż tego, że się nic nie zrobiło. Nie wiem, może masz inne podejście do
życia, może ty filmowo spotykasz tę samą osobę kilka razy, ja w życiu nie
miałam takiego szczęścia, po prostu kilka z nich przemknęło bez śladu.
Nagle
zaczerwieniła się i zaczęła nerwowo przeglądać rzeczy w torbie.
-
Przepraszam, że tak cię zagaduję. To w ogóle nic ważnego, nie zwracaj na mnie
uwagi.
-
Dlaczego? To było ciekawe.
Wyciągnęła
książkę, obdarzywszy mnie najpierw krzywym uśmiechem.
-
To świetnie.
-
Nie, naprawdę. Po prostu nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem.
Nie
odpowiedziała. Wyjęła odtwarzacz mp3 i zaczęła czytać.
Naprawdę
nigdy się nie zastanawiałem. Nie, wróć. Po prostu za każdym razem dochodziłem
do wniosku, że i tak bym się rozczarował. Skądinąd zapewne miałem rację.
Myślałem
nad tym dłuższy czas, nim podjąłem decyzję. Poczekałem, aż dojdzie do końca
rozdziału i przerwałem jej.
-
Słuchaj, a gdybym postanowił zrobić eksperyment i wypróbował twoją filozofię?
Zmarszczyła
brwi.
-
Teraz?
-
A widzisz lepszy moment? W końcu to już drugie spotkanie, nawet w filmach nie
można tego marnować.
Rozśmieszyłem
ją i skinęła głową. Wyciągnąłem rękę.
-
Gabriel.
-
Anita.
-
Jedziesz do Wrocławia?
-
Tak. Jak rozumiem, ty też?
-
Owszem.
-
Na długo?
Wzruszyłem
ramionami.
-
Jeszcze nie wiem. Tak naprawdę, nie mam dokładnego celu podróży. Chcę coś
zmienić, gdzieś pojechać, coś zobaczyć i niczym się nie przejmować. Wyjechałem
z domu, bo chciałem się uwolnić. Nie ma o czym mówić.
Milczała
chwilę, a potem rozmawialiśmy o głupstwach. Kiedy dojeżdżaliśmy do Wrocławia,
pomyślałem, że chyba miała rację.
-
Twój eksperyment się najwyraźniej powiódł – powiedziałem, gdy znaleźliśmy się
na dworcu. Uśmiechnęła się, ale pomimo to wydawała się zafrasowana. W końcu
podniosła głowę.
-
Słuchaj, mam pomysł. Skoro nie wiesz, gdzie chcesz jechać, ani co robić, to
może wybierzesz się ze mną? Jadę niedługo do Czech, samochodem. Możesz się
dołączyć.
Zaniemówiłem.
A po chwili omal nie powiedziałem „nie mam paszportu”. Idiota.
Ona
najwyraźniej inaczej odebrała moje milczenie i chyba pożałowała spontanicznej
oferty.
-
To była tylko taka luźna propozycja, wiesz – zbagatelizowała, poprawiwszy torbę
na ramieniu. – Jakbyś się namyślił, to masz mój numer. To cześć!
-
Zaczekaj! – Złapałem ją za ramię. – Gdzie się tak spieszysz? Nie odezwałem się,
bo wdałem się w głupie rozważania o paszportach, zresztą, nawet nie pytaj. Czasem
nie grzeszę inteligencją.
iPod: Carolina Liar –
Show Me What I’m Looking For
-
No nie wiem. Jak uważasz.
-
Uważam, że to pomysł warty przedyskutowania. I może niekoniecznie na dworcu.
Nie wyjeżdżasz przecież już dzisiaj, prawda? Może spotkalibyśmy się jutro?
Patrzyła
na mnie, jakby nie wiedziała, czy ma większą ochotę się obrazić, czy jednak
spotkać. W końcu odpowiedziała niepewnie.
-
Jeśli naprawdę masz ochotę…
-
Mam. Jakbym nie miał, już bym odmówił, zaręczam ci.
Nagle
jej twarz się rozpogodziła.
-
Zabawnie mówisz. „Owszem”, „zaręczam”. Bardzo mi się to podoba.
-
Chociaż jedna rzecz – prychnąłem.
Podała
mi adres i umówiliśmy się w kawiarni. Pojechałem do kumpla, a w międzyczasie
zastanawiałem się, czy na pewno wiem, co robię.
iPod: Marilyn Manson – Sweet
Dreams
Chociaż
przyszedłem przed czasem, Anita już na mnie czekała. Słuchała muzyki, a na
stoliku przed nią leżał szkicownik. Była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła
mojego nadejścia.
Robili
tam pyszne cappuccino.
Przez
dłuższy czas rozmawialiśmy o niczym. Muszę przyznać, że dobrze czułem się w jej
towarzystwie. Nie zachwiało to moimi poglądami. Nigdy nie twierdziłem, że żaden
człowiek na świecie nie jest interesujący, po prostu jest ich
nieproporcjonalnie miało, a wręcz ta ilość opiera się o błąd statystyczny,
zatem nie ma sensu poświęcać czasu na ich poszukiwanie. Co prawda ona znalazła
się sama… Ale to może co najwyżej potwierdzić moją teorię.
-
To kiedy wybierasz się do Czech?
-
Za dwa dni. Akurat zrobię pranie.
-
Chciałbym z tobą pojechać.
Sam
nie wierzyłem w to, co mówię. Ale pragnąłem zrobić coś szalonego, a na tyle
wzdrygałem się przed tym pomysłem, że zdecydowanie podpadał pod definicję.
-
Ze mną.
-
Z tobą. Do Pragi, czy gdzie ty tam właściwie jedziesz.
-
Do Pragi też. Do Dvur Kralove.
-
Nie mam zielonego pojęcia, gdzie to. Ale jak pojadę, to się dowiem.
-
Lubisz zwierzęta?
Pytanie
wydawało mi się zupełnie bezsensowne. Zamrugałem kilka razy i z głębokim
zastanowieniem przejrzałem dostępne odpowiedzi.
-
Karaluchy nieszczególnie…
-
Miałam na myśli takie większe. Żyrafy, nosorożce, tygrysy, takie tam.
-
Lubię. Czemu pytasz?
-
Pojedziemy do Dvur zobaczyć Zoo. Nadal chcesz jechać?
Wzruszyłem
ramionami. Co może być złego w oglądaniu tygrysów?
-
A czemu nie?
To
najwyraźniej był kamień milowy w naszej rozmowie. Potem już było tylko łatwiej
i przyjemniej. W końcu zapytałem o szkicownik. Przysunęła go obronnym ruchem
ręki, głaszcząc okładkę.
-
Lubię rysować. Sprawia mi to przyjemność.
-
Ale rysujesz hobbystycznie, czy może wiążesz z tym jakieś poważne plany? –
Chciałem zobaczyć jej rysunki, ale po tym, jak kurczowo trzymała ten zeszyt,
nie trzeba było być błyskotliwym, żeby zgadnąć, że taka prośba byłaby nie na
miejscu.
-
Raczej hobbystycznie. – Przez moment wyglądała, jakby toczyła ze sobą zawzięty
pojedynek i przegrała. – Chociaż, to nie jest takie proste.
-
Czemu? Rysujesz, żeby się odprężyć i zapomnieć o codzienności, tak?
Przynajmniej ja to tak widzę. Ale wiadomo, że mężczyźni są prości, więc nie
będę obstawał przy swoim nieskomplikowanym spojrzeniu na świat.
Prychnęła.
-
Rzeczywiście, to było bardzo nieskomplikowane, nawet jak na mężczyznę.
-
Mówiłem już, że nie grzeszę bystrością umysłu.
-
Jeszcze trochę, a chyba uda mi się w to uwierzyć.
Machnąłem
ręką, kryjąc uśmiech.
-
To jak jest z tym rysowaniem?
-
Wiesz, nie robię tego zawodowo, ani nie planuję nic podobnego, ale to nie jest
tak, jak przedstawiłeś. Rysowanie jest jak… Jak część mojej duszy, jakkolwiek
patetycznie to nie zabrzmi. Nie mogłabym przestać tego robić, bo znalazłam
sobie ciekawsze hobby. I nie jest też tak, że robię to tylko wtedy, gdy sprawia
mi przyjemność. Czasem strasznie bluźnię, rysując, a czasem niedostatek
umiejętności przyprawia mnie o złość i gorycz, ale nie mogłabym przestać. Bo…
niby jak? Myślę, że gdybym naprawdę, naprawdę przestała rysować, to znaczy, że
coś by mnie złamało.
Chyba
dopiero wtedy naprawdę mnie zainteresowała.
-
Masz coś takiego? – Pytanie wyrwało mnie z zamyślenia.
-
Przepraszam…?
-
Coś, co byłoby dla ciebie tak ważne, że byłoby częścią ciebie.
-
Bo ja wiem… - Naprawdę zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać. Czy istniała
jakaś rzecz, która byłaby dla mnie niezastąpiona? Nic nie przychodziło mi na
myśl, ale najbardziej zaskoczył mnie smutek, jaki z tego powodu poczułem. – Nie
wydaje mi się. Może jestem zbyt płytki na takie uczucia.
Pokiwała
głową, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi. To dopiero zabolało! Zresztą,
nie znoszę być przewidywalny.
-
Myślę, że każdy coś takiego w sobie ma, albo może mieć. Tylko po prostu nie
każdy już to odnalazł.
To
akurat był frazes, ale wielkodusznie wybaczyłem jej tę wpadkę. Trudno wymagać,
by w kółko popisywała się elokwencją. Już i tak zbyt wiele razy dała mi do
myślenia.
Szczerze
mnie to niepokoiło.
Miałem
dziwne wrażenie, że pomysł tego wyjazdu do Czech był wbrew wszelkim instynktom
samozachowawczym. Z drugiej strony, właśnie dlatego kurczowo trzymałem się tego
postanowienia. Ale przeczucia stawały się coraz bardziej mroczne.
iPod: Korn – Word Up!
Tuż
przed wyjazdem kupiłem kolejną książkę, tym razem opracowanie popularnonaukowe
o Ameryce prekolumbijskiej. Z książką w ręku dotarłem na parking, gdzie się
umówiliśmy. Rzecz jasna, Anita znowu dotarła na miejsce przede mną, ale tym
razem może to i lepiej. Kiedy podszedłem, była zajęta upychaniem torby w
bagażniku i rozmową przez telefon.
-
Tak mamo, zabrałam… Nie, nie zamierzam tam jechać, niby po co? O, wiesz co,
przyszedł kolega… Tak. Tak. Mamo, proszę cię, chciałabym już się zebrać. Mhm…
Dobrze. Dobrze, zadzwonię. Tak. No, to cześć. Tak, mamo! Cześć.
W
międzyczasie zapakowałem jej torbę i swój plecak
-
Zastanawiałam się, czy nie zmienisz zdania – powiedziała na powitanie.
-
A powinienem?
-
Nie mam pojęcia, Ale równie dobrze mogłeś się rozmyślić, mieć inny, ciekawszy
pomysł na wakacje, czy co tam jeszcze.
-
Czasami mówisz coś tylko po to by mówić, prawda?
Roześmiała
się.
-
Chyba tak. Nieważne. Wsiadaj, pora ruszać.
Samochód
skądinąd nie był szczególnie imponujący, ale tego należało się spodziewać.
Ruszyliśmy, a niedaleko za Wrocławiem Anita zaczęła szukać czegoś koło skrzyni
biegów.
-
Może ci pomóc?
-
Tu gdzieś powinna być moja mp3. Lubię słuchać muzyki jak prowadzę. Może
podłączyłbyś ją do radia?
-
Widzę. Chcesz czegoś konkretnego posłuchać? Mogę przejrzeć?
-
Sama nie wiem. Przejrzyj, chociaż nie wiem, czy coś ci się spodoba.
Rzeczywiście,
zestaw muzyczny zaskoczył mnie zupełnie.
-
Soundtracki Disneya?
-
Disney ma fajną muzykę, co chcesz.
-
Nic. Zasadniczo też lubię bajki.
-
Naprawdę? – Ucieszyła się jak małe dziecko. – Ostatnio oglądałam „Zaczarowaną”.
Nawet ściągnęłam soundtrack do niej, powinien być gdzieś na odtwarzaczu.
Widziałeś ten film?
-
Nie. Obawiam się, że nie jestem na bieżąco.
-
No to obejrzyj, jak będziesz mieć okazję. Prześliczny jest.
-
Jasne. – Pokręciłem głową, przeglądając playlistę. Piosenki z bajek, z anime,
soundtracki z „Mamma Mia” i „Underworldu”… Budka Suflera, Perfect, T.Love i
Zagrobelny. – Interesujący zestaw polski.
-
Co? A, to po to, żebym miała co pośpiewać. Po angielsku śpiewać nie będę. Ale
pozwól, że nie będę śpiewać publicznie.
Mp3player: Disney’s Sleeping Beauty – Once Upon a
Dream
Z
wyjazdu pamiętam głównie śliczne, pocztówkowe widoki i ogrody zoologiczne. W
życiu nie obejrzałem żadnego zoo tak dokładnie, jak wtedy z Anitą, ale muszę
przyznać, że było ciekawie. Złociste popołudnia, cytrynowe lody, wybuchy
śmiechu na moście Karola, praskie metro i autobusy, którymi poruszaliśmy się po
mieście, szkice, które pozwoliła mi obejrzeć – zwierząt, które oglądaliśmy, a
także fantastycznych bestii, pół zwierząt, pół ludzi, zwierząt połączonych w
najdziwniejszych kombinacjach, lew skrzyżowany z nietoperzem, pancerne jaguary
przemykające dzikie puszcze, a większość z tych szkiców naprawdę robiła na mnie
wrażenie.
I
wieczorne rozmowy, przy piwie w którymś z niezliczonych czeskich pubów, albo na
mieście, gdy podziwialiśmy nocne, rozświetlone miejskie panoramy.
-
Dlaczego jesteś takim samotnikiem?
-
Bo lubię.
-
To nie jest odpowiedź. Myślę, że bardziej niż lubić być sam, nie przepadasz za
ludźmi.
-
Owszem, nie przepadam za ludźmi. Preferuję swoje własne towarzystwo.
-
Czemu? Uważasz, że są nudni, głupi?
-
Raczej, że są głupi i źli. Nie sądzisz, że poszliśmy drogą nadmiernych skrótów
myślowych?
-
Chyba rzeczywiście. Od początku. Czemu unikasz ludzi? Zawsze trzymasz się na
dystans, głównie wszystkich obserwujesz.
-
Obserwacja jest dla mnie ciekawszym zajęciem, niż uczestniczenie. A jako
uczestnik straciłbym dystans, prawda? A co do unikania… - Wzruszyłem ramionami.
Sam nie wiedziałem, czy chciałem rozmawiać na ten temat. Ale właściwie,
dlaczego nie? – Po prostu większość ludzi nie reprezentuje sobą żadnych
wartości, niczego, co mógłbym w nich cenić. Są ograniczeni w swoim myśleniu,
skupieni nie dość, że tylko na sobie, to na dokładkę nie są w stanie myśleć
długofalowo. O skomplikowanych eksperymentach myślowych nie wspominając. I
tylko błyszczą swoim sprytem, jak jakieś dzikie, przebiegłe zwierzęta.
Powiedziałbym wręcz, że to ludzie epatują zwierzęcością, prostacką i
egoistyczną, której zwierzęta nie posiadają. Zwierzęta przypominają anioła z
„Tajemniczego przybysza” Twaina, nie znają dobra, ani zła, ale nie są
prostackie, tylko piękne, są sobą.
-
Nie wszyscy ludzie są tacy.
-
Truizm – odpowiedziałem bez namysłu. – Jasne, że nie wszyscy. Ja taki nie
jestem. Mój brat. Ty taka nie jesteś. Chyba. – Puściłem do niej oko.
Uśmiechnęła się z rozbawieniem. – Ale to generalnie nie zmienia poglądu na
świat. Wyjątki są na tyle nieliczne, że nie warto dla nich znosić tej całej
prostackiej masy. Nie widzę żadnych powodów, by tolerować ludzi. Chociaż nie
lubię dźwięku tych słów, można powiedzieć, że są źli i lubią być tacy. Dlaczego
miałbym się nimi interesować?
- I na dokładkę lubisz być sam?
-
Lubię. Lubię nieograniczoną przestrzeń wokół mnie. Poczucie wolności. Chciałbym
czasem być taki jak Pirsig.
-
Wiesz, ale on nie dyskredytował ludzi.
-
Nie o to mi chodziło. Chodzi mi o niezależność i swobodę. O takie specyficzne
poczucie samego siebie.
-
Niezależność.
-
Tak, o niezależność najbardziej. Chcę być nieskrępowany. A jeśli nałożę sobie
jakieś więzy, to ja się na nie decyduję, a więc w pewnym sensie wciąż pozostaję
niezależny.
-
Masz bardzo zdecydowane poglądy.
-
I jak sądzę, zupełnie odmienne od twoich, równie zdecydowanych.
-
Jakiś ty bystry – popatrzyła na mnie kpiąco.
-
Co, nie mam racji?
-
Ależ oczywiście, że masz.
-
To opowiedz mi o swoich poglądach, a ja postawię ci piwo.
-
Stoi – zaśmiała się. – Myślę, że trudno spotkać człowieka naprawdę złego. W
przeciwieństwie do ciebie uważam, że większość ludzi jest nie tyle podła, co po
prostu bezmyślna. Mogą być chciwi, przebiegli, skupieni tylko na sobie, ale
uważam, że to też jest swojego rodzaju bezmyślność. Nie wiem, czy uwierzysz,
ale ja też mam czasami dosyć ludzi. Czasem wydaje mi się, że w ogóle nie umieją
myśleć. To rzeczywiście jest złe, ale nie uważam, że czyni jednostkę złą.
-
Uważasz, że czyny nie mają wpływu na osobę? To bardzo specyficzny pomysł. Tego
się nie spodziewałem.
-
To nie tak. Strasznie wszystko upraszczasz. Po prostu nie są to czyny
przemyślanie złe, gdybyś większość ludzi zapytał, oni wcale nic złego nie chcieli
zrobić, tylko po prostu nie pomyśleli.
-
Jak na mój gust, to jeszcze gorzej.
-
Cóż… Właściwie masz rację.
-
Idę po piwo. To było zbyt przygnębiające, by tego nie przepić.
A
jednak kiedy wracałem z piwem, wciąż jeszcze o tym myślałem.
-
Skoro właściwie twoje zdanie o ludziach też nie jest szczególnie budujące, to
czemu jesteś taka otwarta?
Uśmiechnęła
się promiennie.
-
Z dwóch powodów. Żeby nie przegapić takich ludzi jak ty. I dlatego, że od
każdego człowieka można się czegoś
nauczyć. Tak mi się wydaje.
Szczerze
mówiąc, jej poglądy budziły we mnie zmieszanie. Byłem tym wszystkim
zdeprymowany i chyba trochę nieszczęśliwy. Ale wakacje były cudowne.
Przedłużyliśmy je, jadąc do Krakowa, wspólnie zwiedzając księgarnie i
dyskutując o Murakamim nad pizzą.
iPod: 3 Doors Down – Let Me Be Myself
Niedługo
po tym, jak się pożegnaliśmy, wróciłem do mieszkania mojego znajomego, które
zajęliśmy na te parę dni. Na stole zobaczyłem szkicownik, chyba najważniejszą
rzecz dla Anity. Postanowiłem więc wracać do domu przez Wrocław, by nie
rozpaczała zbyt długo nad zgubą. Ale kiedy trzymałem go w ręku, nad otwartym
plecakiem, nie mogłem się oprzeć i zacząłem go kartkować.
Niektóre
rysunki już widziałem, choć większość tylko jako szkice, a teraz były już
pokolorowane. Niektóre były mi nieznane, ale utrzymane w podobnej tematyce. Na
niektórych zaś byli ludzie, a nieliczne z nich najwyraźniej przedstawiały mnie
samego.
Kiedy
miałem już odłożyć zeszyt, zobaczyłem luźną kartkę, wystającą zza tylnej
okładki. Zajrzałem tam i zaniemówiłem.
Rysunek
był prosty i śliczny, i jako jedyny ze wszystkich, które widziałem, został
wykonany farbami. Na środku stał chłopak i dziewczyna, najwyraźniej w
autobusie, albo tramwaju, trzymając się drążków ponad głowami. Ona stała trochę
bokiem, lekko zarumieniona, może onieśmielona, on był obojętny, chyba nawet jej
nie zauważył, zamyślony, zamknięty w sobie.
Gdybym
miał jakiekolwiek wątpliwości co do tożsamości obydwu postaci, Anita zadbała o
szczegóły. Miałem na sobie swoją ulubioną kurtkę, plecak zwisający z ramienia,
rozchełstaną koszulę i koraliki na szyi. Nawet włosy były podobnie niesforne,
nieporządne.
Ona
była oddana z równą starannością. Plisowana spódniczka, skórzana torba
przewieszona przez ramię, włosy splecione w dwa kucyki i grzywka opadająca na twarz.
Wszystkie te detale z pewnością rozwiałyby wątpliwości, gdybym w ogóle miał
jakieś. Wpatrywałem się w rysunek jak zahipnotyzowany.
Odwróciwszy
kartkę zobaczyłem podpis.
Dream is so close…
Pamiętam
jedną swoją myśl. Chciałem zachować ten obrazek na zawsze.
(iPod: Nightwish – Moondance. W drodze.)
Jesteś geniuszem! Dawno nie czytałam czegoś dobrego do tego stopnia, że aż chciałoby się, żeby to była prawda. Poza tym wzbudziłaś we mnie tym tekstem ogrom przemyśleń w kontekście mojego ostatniego weekendu :)
OdpowiedzUsuń1. Rzeszów! Miasto me, ukochane! Odezwała się we mnie duma regionalna ;P
OdpowiedzUsuń2. Bezbłędne pod względem językowym, gramatycznym, ortograficznym, interpunkcyjnym. Brawo! Pewnie się dziwisz, dlaczego tak na to uwagę zwracam, ale w Internecie, na blogach, forach itp, nie jest to tak oczywisty aspekt tekstu, jak się wydaje. Co mnie trochę przeraża, ale cóż. W każdym razie, brawo :)
3. Ciekawa fabuła. Wciąga. Podobało mi się i to bardzo.
4. Jedno zastrzeżenie: koniecznie musi być angielski tytuł? W polskojęzycznym opowiadaniu?
:)
Tytuł jest po angielsku, ponieważ inspiracją do opowiadania była ta ilustracja: http://browse.deviantart.com/art/Dream-is-so-close-to-me-57019957 Stąd angielski podpis rysunku, który stał się pomysłem na tytuł.
UsuńMoja wina, nie zrobiłam wstępu i nie odesłałam do inspiracji... :) Bardzo dziękuję ci za opinię :) Mam nadzieję, że odwiedzisz mnie przy kolejnych okazjach i będę miała do pokazania więcej opowiadań.