piątek, 18 października 2013

Z poślizgiem

Florence + The Machine. Głos wszechmogący, Zoë Howe

Co prawda książkę przeczytałam już niemal miesiąc temu i wtedy też przygotowałam notatki do dzisiejszej notki, ale przez cały ten czas jakoś nie mogłam się zmobilizować do pisania. Może dlatego, że wrażenia mam jakby nieskonkretyzowane...
Może nie jestem wystarczająco dużym fanem Florence. Jestem przekonana, że stopień „fanowatości” zmienia odbiór tej pozycji; dla mnie wiele rzeczy było zbyt chaotycznych. Czas wymykał się spod kontroli, mknął w przód i wracał, nie podając konkretnych dat, a jedynymi odwołaniami czasowi były powstające piosenki , albumy, teledyski. Niestety, dopiero pod koniec odkryłam z tyłu książki spis tych wszystkich wydarzeń z podanymi datami. Nie wiem dlaczego przeoczyłam je wcześniej; nie ma też spisu treści, który naprawiłby moje niedopatrzenie. Gdybym wiedziała, że taki spis jest, musiałabym w nim umiejscowić drugą zakładkę, by zaglądać co chwila i upewniać się, w którym roku właśnie jestem. Do tego gdzieniegdzie znajdowały się dziwne błędy; nie literówki, ale złe formy gramatyczne.
Zasadniczo napisana jest jako prosta, łatwa i przyjemna pozycja, w takim amerykańskim stylu; jakby całą historię opowiadała ci twoja kumpela, wrzucając tu i tam własne komentarze a propos wydarzeń u waszych wspólnych znajomych. Raczej nie należy się spodziewać wyjątkowej głębi czy baśniowości. Wydaje mi się, że autorka nie potrafi malować słowem, albo po prostu nie miała takiego zamiaru. Niektóre teksty są przekoloryzowane, ale to również – nie wiem czy słusznie – złożyłabym na karb „amerykańskiego” stylu.

Trochę się podczas lektury pośmiałam, różne ciekawostki czytałam Bartkowi na głos – ogólnie lektura była zabawną, wakacyjną przyjemnością. I jako taką polecam dla wszystkich fanów (nie tylko tych z pierwszych koncertowych rzędów) Florence + The Machine.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz