niedziela, 18 listopada 2012

Na przekór czasowi

Historia prawdziwa kapitana Haka, Pierdomenico Baccalario


Jak wszystkie książki Baccalario – wydana przepięknie. I napisana znanym mi już stylem autora, łatwym i przyjemnym w lekturze.
Moja opinia zmieniła się w miarę czytania. Na początku zastanawiałam się, czemu trzeba było w tę historię wplątać kapitana Haka, czy nie mogła być to powieść o kimś bardziej anonimowym? Byłaby ciekawa i nieobciążona konsekwencjami starcia z „Piotrusiem Panem”. Byłaby po prostu powieścią przygodową, którą czytałabym z zainteresowaniem, bez oczekiwania.
Potem stała się magiczna. Magiczna, piękna i bolesna, oczarowała mnie i wchłonęła.
…by na koniec wypluć mnie na wybrzeżu Anglii, co przyjęłam z żalem i sprzeciwem. Ostatnia część książki pasuje do całości, ale w niej również musimy sami przed sobą przyznać, że wszystko się kończy. Nie chciałam tego przyjąć.
Czas może popłynął spiralą, ale ostatecznie ruszył naprzód, zostawiając mnie z pytaniem „dlaczego?”. Nie tego chciałam.


Bardzo lubię pięknie wydane książki, z dziką rozkoszą kupiłabym „Diunę” z ilustracjami Siudmaka tylko po to, by mieć takie wydanie, gdy starsze spokojnie stoi na półce. Ale jak tak przyglądam się prześlicznie wydanym książkom dla młodzieży, mam wrażenie, że nie chodzi o to, że inni też znajdują przyjemność w czytaniu pięknych książek. Zaczynam mieć uczucie, że przypomina to przekupstwo nastolatków do czytania: „zobacz jaka ładna, może taką przeczytasz?”. Jak nie będzie miała atrakcyjnej formy (albo serialu), to kto weźmie ją do ręki?
Może jednak nikomu innemu nie przyszło to do głowy i jestem tylko frustratem?
W tak ładnie wydanej książce drażnią literówki. Nie ma ich dużo (ale zdarzają się), natomiast za krzywdę wyrządzoną Florence Trevelyan ktoś powinien odpokutować. Nazwisko jej zostało zapisane poprawnie chyba trzy czy cztery razy – za pierwszym i przedostatnim razem, oraz w podziękowaniach autora, - w pozostałych przypadkach zostało przekształcone na Travelyan.  Jest to postać historyczna  i nie zasłużyła na takie traktowanie.
A książka ma chyba jedną z najdziwniejszych konstrukcji, z jaką się spotkałam. Podzielona na trzy zasadnicze części, w obrębie tych części podzielona jest działami na lata, w jakich toczą się wydarzenia: czyli np. 1830-1837 to jeden dział, a 1842 to drugi. W obrębie tych lat z kolei podzielona jest na rozdziały. Ach, i jeszcze każdy dział czasowy zaczyna się od prologu. A to wszystko w książce która ma niewiele ponad 300 stron. Jak na to, że jest książką poniekąd na jeden-dwa dni czytania, gdyby chciało się czytać jeden rozdział dziennie, można by się nad nią biedzić, hm… pewnie około dwóch miesięcy.
Na koniec przypomnę tylko, że powieść ta (z oznaczeniem 12+ na okładce. Dawno nie byłam 12-latką, ale w pamiętniku sprawdziłam: byłam wtedy między innymi po wielokrotnej lekturze „Trzech Muszkieterów” i przynajmniej dwukrotnej lekturze „Władcy Pierścieni”, oraz pierwszym spotkaniu z Forgotten Realms, więc sądzę, że poniżej 12 lat spokojnie można tę powieść czytać), jest książką młodzieżową. Więc proszę po niej nie oczekiwać nie wiadomo czego. Osobiście lubię czytać książki młodzieżowe, bo są łatwe w odbiorze, bardzo często zadziwiająco proste i ufne i pozwalają mi na odpoczynek od reszty świata z jego cynizmem, użeraniem z bankiem i frustracji na rzecz ideałów, których wciąż nie zamierzam zdradzić.

3 komentarze:

  1. Niby książka dla młodzieży ma być lekka, łatwa i przyjemna, ale jak wywołuje takie emocje, to jest czymś więcej ... i dobrze. :) Chętnie bym przeczytała.

    I ciągle - skrzywienie zawodowe - zastanawiam się, kogo należy winić za takie literówki - tłumacza, że się nie kapnął, czy edytora, że olał?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z drugiej strony, chciałabym, żeby skończyła się wcześniej, czyli w tym momencie, kiedy byłam po brzegi wypełniona tymi emocjami. O ile książka jest naprawdę całością, o tyle chciałabym się łudzić, że magia trwa wiecznie.

      Wiesz, zawsze mi się wydawało, że jeszcze tłumacz ma prawo robić jakieś, nieliczne zwłaszcza, literówki. Wiesz, w sensie skupia się na oddaniu treści, emocji, stylu autora, i czasem ciężko kontrolować jeszcze błędy mechaniczne (że tak sobie nazwę literówki ;)). Ale edytor tu poprawia tekst, a tu zostawia pannę Travelyan/Trevelyan, na każdej stronie inaczej? Dla mnie to rażący błąd. Zasadniczo od tego jest korekta, ale od pewnego czasu nie widuję w książkach wymienionych z imienia i nazwiska korektorów.

      Usuń
  2. W sumie to chciałam powiedzieć to, co Vannyś, ale po co to powtarzać _^_ Więc dodam jeszcze tylko, że nie lubię, kiedy książka dostaje serialową okładkę. OK, może i zachęci to nowe pokolenie do czytania, ale sprawia wrażenie jakby serial był najpierw, a książka potem - i co, jeśli taki nastolatek powie: "pfff, po co to czytać, obejrzę sobie drugi raz"?... Nie wiem.
    A z ładnymi wydaniami książek mam ten problem, że kiedy wychodzi ich po kilka z różnymi okładkami, to nie wiem, które bym chciała __^__

    OdpowiedzUsuń