poniedziałek, 29 października 2012

Zaopiniować opinię, czyli Malazańska Księga Poległych




Oraz link do opinii, która mnie zainspirowała do poniższej notki: W ponurych barwach


Tym razem najpierw pozwolę sobie na dygresję. Właśnie zaczęto wydawać wznowienie cyklu, póki co widziałam, że wydano dwa pierwsze tomy w nowej oprawie. I tu owa dygresja: żałuję, że nie mam pieniędzy, które pozwoliłyby mi kupować książki po raz drugi tylko dlatego, żeby mieć ładnie oprawione wydanie. No trudno. Poczekam na przepiękną twardą oprawę i zażyczę sobie na prezent.
Wpadłam na lubimyczytac.pl przypadkiem na powyższą recenzję i się okropnie oburzyłam na autora, że aż postanowiłam przeczytać książkę raz jeszcze i skontrować opinię. Cykl czytałam niemal cały – do ósmego tomu włącznie, dziewiąty i dziesiąty kupiłam niedawno i planowałam czytać całość jeszcze raz, żeby dogonić subtelności i zawiłości akcji w tych ostatnich tomach. Teraz jestem na świeżo po lekturze „Ogrodów Księżyca”, co by wrażenie z całego cyklu nie mieszało się z tym, które można mieć dopiero po pierwszym tomie.
A recenzja rozemocjonowała mnie od samego początku:
Malazańska Księga Poległych” to cykl, który osiągnął już miano kultowego w fantastycznym światku literackim. Z jednej strony trudno się temu dziwić, gdyż dziesięć opasłych tomiszczy robi wrażenie i zdaje się obiecywać powieść pisaną z rozmachem i pieczołowitością. Z drugiej jednak, choć powyższe cechy rzeczywiście charakteryzują „Ogrody Księżyca” otwierające cykl, trudno uniknąć rozczarowania, jeśli czytelnikowi po książkę sięgającemu zdarzyło się wcześniej przeczytać na przykład zachwycająco barwną i żywiołową „Pieśń Lodu i Ognia” Martina. Cały problem z „Ogrodami Księżyca” można bowiem sprowadzić do kwestii barw – książkę odmalowano z użyciem bardzo ograniczonej, chłodnej i monotonnej palety kolorów.”
Rozumiem, że można mieć rozmaite opinie a propos tej samej książki. Ba, akceptuję z łatwością fakt, że coś, co mi się podobało, nie musi się podobać innym, a nawet zupełnie otwarcie może się nie podobać wcale. Ale… Ale porównanie do „zachwycająco barwnej i żywiołowej” Pieśni Lodu i Ognia naprawdę mnie uderzyło. O ile cykl Martina uważam za kawałek dobrej literatury, to poza masowym wybijaniem zdaje-się-że-głównych bohaterów, nie jest aż tak znowu oryginalny. Wydaje mi się, że już na tym etapie recenzji autor ujawnił, że preferuje typ literatury, którego faktycznie Malazańska Księga Poległych nie spełnia.
„Zdaje się obiecywać” też mnie rozśmieszyło. Co jak co, ale dbanie o szczegóły, staranność i przemyślenie całego cyklu (z góry planowanego na 10 tomów) to cechy charakterystyczne tej powieści.
Natomiast oddaję autorowi sprawiedliwość, chociaż to, co on uważa za wadę, dla mnie jest zaletą i przemyślaną techniką literacką, a nie, bo ja wiem, „nieumiejętnością pisania jak Martin”. Paleta kolorów rzeczywiście jest jednolita, chociaż moim zdaniem należałoby ją określić jako „jednorodna”.
Z czym mi się kojarzy cały cykl, nie tylko „Ogrody Księżyca”? Z pustynią, żarem, pyłem zatykającym wyschnięte usta i oślepiającym słońcem. Nawet, gdy mowa o deszczu. Powyższe skojarzenie – i jednocześnie jednolita paleta kolorów – odmalowują Imperium Malazańskie, które takie właśnie jest. Świat widziany oczami imperium przesiąka tym smakiem i zgrzyta w zębach. Tytuł recenzji, „W ponurych barwach” jest tutaj zdecydowanie na miejscu. Jest obrazem maszerującej piechoty i zaprawionych w bojach wodzów.
Bez większych ceregieli Erikson wrzuca czytelnika w wir wojny. Brutalnej i surowej, w której próżno szukać lśniących przebłysków bohaterstwa i chwały (za to bez problemu znaleźć można przebłyski magii). Powody tego konfliktu także są boleśnie prozaiczne – wszystkiemu winna jest zachłanność Imperium Malazańskiego, pod wodzą nowej cesarzowej, dążącego do ciągłego wchłaniania nowych terytoriów, całych kontynentów, z samej tylko chęci panowania i posiadania.”
To dość zabawny skrót moim zdaniem. Jak wiadomo z naszego własnego świata, nic nie napędza gospodarki lepiej, niż wojna. Imperia mają to do siebie, że aby się utrzymać, z reguły muszą zdobywać coraz nowe terytoria, czego również można dowiedzieć się z historii. O wojnie sądzę, że nie jest specjalnie znowu pełna bohaterstwa i została przedstawiona realistycznie, ale nie jestem w tej kwestii żadną specjalistką.
Pozwolę sobie opuścić parę akapitów recenzji… Zresztą, nie zamierzam komentować akcji, to jest coś, co każdy powinien sam poznać.
„Z tymi spiskami i intrygami jest jednak pewien problem – ich istnienie jest tajemnicą jedynie pomiędzy bohaterami książki i tylko dla nich stanowi element zaskoczenia. Erikson zazwyczaj gra z czytelnikiem w otwarte karty, a wszelkie niespodziewane wydarzenia wynikają nie bezpośrednio z dotychczasowych poczynań bohaterów, a z faktu nagłego wyjmowania z rękawa (żeby nie powiedzieć brzydko, choć byłoby to uzasadnione) zupełnie nowych, dotąd niewystępujących nawet w napomknieniach, graczy.”
Może jestem głupia, ale dla mnie nie wszystko było aż tak jasne. Niektóre rzeczy były jedynie podejrzeniami. Poza tym, moim zdaniem nie można zapominać, ze to dziesięciotomowy cykl, a więc pierwszy jest zasadniczo zawiązaniem akcji dla kolejnych. Myślę, że pojawiający się znikąd bohaterowie, to jak ludzie w naszym życiu, których też poniekąd poznajemy znikąd, gdy już na nich wpadniemy (i spieprzą nasze plany). Na dokładkę nie zauważyłam przy obecnym czytaniu żadnych postaci, które mogłabym określić jako „wyskakujące z pudełka”. Wszystko odbyło się całkiem normalnie.
„Tej nieszczególnie wciągającej gry nie ratują niestety pionki w niej użyte. Bohaterowie powieści Eriksona to w większości imię i nazwisko, garść skąpo zarysowanych cech, pokrótce (i nie zawsze) przedstawione i bardzo uproszczone cele oraz dążenia. Z tak płaskimi postaciami trudno się zżyć, wydobyć z siebie jakiekolwiek względem nich emocje, z przejęciem ich losami włącznie. Oczywiście, jest od tej reguły kilka wyjątków, na czele z Kruppem, kryjącym za zasłoną słusznej tuszy i pocieszności nieprzeciętnie bystry umysł, nie są one jednak w stanie naprawić złego wrażenia dotyczącego ogółu książkowych bohaterów.”
To jest wyjątkowo niesprawiedliwy akapit. Postacie zarysowują się z czasem, gdy lepiej je poznajemy. Wiadomo, że poznajemy je początkowo pod jakimś kątem, czy w sytuacjach, gdzie trudno się spodziewać, że dowiemy się o nich wszystkiego. Większość ma trudną/skomplikowaną przeszłość, nauczyła się nad sobą panować, nie okazując, co czują, a ci, którzy są bogami, cóż… są bogami. Mają swoje cechy charakterystyczne i nieprawdą jest, że nie można się z nimi zżyć, ponieważ osobiście uwielbiam Podpalaczy Mostów. Oraz Toca Młodszego i Ogary Cienia. Nie jest trudno przejąć się ich losami, wręcz przeciwnie, przeżywałam je bardzo za pierwszym razem i wciągnęły mnie za drugim, aczkolwiek, wiadomo, znając fabułę, tym razem dużo większą uwagę skupiłam na szczegółach. Postacie są charakterystyczne i są ciekawe. A cele i dążenia? Cóż, zmieniają się w trakcie akcji, jak to ludzie.
Czy kiedyś kogoś poznajemy, nie jest tak, że na początku też dysponujemy tylko garścią skąpo zarysowanych cech?
Aczkolwiek powyższa ocena autora wynika zapewne z surowości stylu Eriksona, który nie tworzy zbędnych opisów. Prostoty nie należy mylić z prostactwem.
„Nie trzeba zbyt mocno zagłębiać się w książkę, by natrafić na istotne mankamenty. Pierwszym rzucającym się w oczy jest bardzo wysoki próg wejścia w świat powieści. Wiele stron trzeba przerzucić, by móc wreszcie zacząć swobodnie się po nim poruszać. Nie lubię sytuacji, w których pisarz wykazuje się kompletną niedbałością o czytelnika, czy to podejrzewając go o ubytki w intelekcie i prowadząc za rękę, coby przypadkiem nie musiał do niczego dochodzić samodzielnie, czy, jak to zrobił Erikson, wrzucając na głęboką wodę i zupełnie nie zawracając sobie głowy umieszczeniem choćby obietnicy stałego lądu na horyzoncie.”
Nie ma tu śladu niedbałości. Wysoki próg? Nie wiesz, autorze recenzji, co cię czeka w kolejnych tomach. To nie jest prosta książka. To nie jest prosty cykl. Od niektórych rzeczy – jak pamiętam moje pierwsze wrażenia – niemalże mózg staje w poprzek, aczkolwiek dzieje się to w późniejszych tomach. Wchodzimy w wojnę prowadzoną przez imperium. Trudno, żeby Erikson opowiedział nam wszystko od A do Z. Zwyczajnie, wydaje mi się, że autor tego tekstu powinien zostać przy prostszych cyklach. Przy Martinie. Przy… niech chwilę pomyślę. O, „Mieczu Prawdy” Goodkinda, aczkolwiek pewnie uzna, że tłumaczenia po czasie są zupełnie niepotrzebne. A trylogia „Eden” Harrisona powinna go zainteresować. To kolejna z moich ulubionych książek.
Dla mnie historia nie była za trudna. Była wymagająca, owszem. Nie jest to czytadło na czas jazdy pociągiem, z historią łatwą i zajmującą na 4 godziny, która wypada ci z głowy tuż po wyjściu na peron. Nigdy nie poruszam się też do końca swobodnie – nie wiem, skąd to uczucie u autora. Trzeba się skupiać, ale detale zachwycają starannością i dopracowaniem. Poza tym, nie można czytać tylko prostych książek, prawda?
Niniejszym chcę też zaznaczyć, że rozpoczęcie książki „w środku” akcji było celowym zabiegiem autora, o czym poinformował on w jednym z wywiadów. W którym, nie pomnę. Ot, wszystko ma swój cel. Może się nie podobać, ale nie jest niedbałością. Jak już wspomniałam, niedbałość jest chyba jedyną rzeczą, której po prostu nie można mu zarzucić. Wiele innych rzeczy jest jedynie sprawą gustu między mną a autorem recenzji.
„Jak już zostało powiedziane we wstępie, „Ogrodom Księżyca” nie można odmówić rozmachu. Mnogość bohaterów, bytów nadprzyrodzonych, ras ludzkich i nieludzkich, miejsc i wydarzeń, ciekawe spojrzenie na magię, historia sięgająca nawet nie tysiące, a dziesiątki tysięcy lat wstecz – wszystko to może zachwycać i intrygować, a przede wszystkim sprawia, że książkę trudno nazwać jednoznacznie złą. Ciekawe tło nie ratuje jednak pozbawionej głębi i często zwyczajnie nudnej fabuły, nie nadaje wielopłaszczyznowości kartonowym bohaterom. Nie znaczy to jednak, że zamierzam zakończyć swoją przygodę z „Malazańską Księgą Poległych” na pierwszym tomie. Erikson zasługuje na kolejną szansę, chociażby przez sam fakt rozbudzenia we mnie ciekawości historią i dalszymi losami wykreowanego przez siebie świata.”
Ciekawe, jakim cudem udało mu się rozbudzić ciekawość z tak nudnymi postaciami…
Początkowo zamierzałam napisać dużo więcej w tej notce, ale musiałabym się odwoływać do dalszych, przeczytanych przeze mnie tomów. Chęć skupienia się tylko na „Ogrodach księżyca”, aby uniknąć niesprawiedliwości, spowodowała dla odmiany nadmierną rezerwę, której nie chcę przekraczać.
Uważam, że żołnierz-saper z nadpalonymi i rozbitymi skrzypcami na plecach, z nadzwyczajną intuicją do odpowiednika tarota (który w świecie, gdzie reprezentanci kart mieszają się do losów świata, ma zdecydowanie większe znaczenie niż zwyczajna wróżba), Ascendenty (parafrazując: dróg do ascendencji jest wiele, niektóre bardziej subtelne) mieszające się do życia śmiertelników i śmiertelnicy mieszający się do życia Ascendentów; czy z kolei Tiste Andii, nieśmiertelna rasa ciemności, których władca szuka sposobu na zainteresowanie i rozbudzenie ciekawości swoich kuzynów i poddanych (czy bowiem jest coś gorszego, gdy dusza umiera, a ciało żyje dalej? W tej książce jednak znalazłabym parę przykładów bardziej rozpaczliwego końca) , nie są postaciami kartonowymi. Pierwszy tom jest wstępem, niezbędnym, byśmy mieli szansę nadążyć za tym, co dalej. Życie, Ascendenty i zwyczajne ludzkie decyzje tworzą bowiem skomplikowany wzór.
Szkoda, że autorowi nie spodobała się książka, którą tak polubiłam. To jeden z moich ulubionych cykli fantasy. Zadałam sobie trud zerknięcia do biblioteczki autora (zdaję sobie sprawę, że autor jest kobietą, ale przyjęłam taki bezosobowy sposób pisania o niej przez cały ten dłużący się tekst, więc niech już tak pozostanie) i zdziwiłam się. Wysoko ocenia książki, które również sobie cenię i są trudne. Myślę jednak, że nie pasuje mu forma pełna pyłu, krwi i żmudnej walki z losem. Z tego co widzę, nie czytał książek Glena Cooka, – spodziewam się, że Czarna Kompania zostałaby równie marnie oceniona jak „Ogrody Księżyca”. Chociaż, kto wie? Może kolejne tomy uzna za wciągające? Wiem, że przy kolejnych tomach „Ogrody Księżyca” mogą się wydawać słabszą książką. Jednak jest to pierwsza powieść i wprowadzenie. I jest dobra. A że się nie spodobała? Cóż, gdyby wszystkim podobało się to samo, byłoby nudno. Wierzę, że może się nie podobać. Ale proszę nie zarzucać Eriksonowi niedbalstwa, on wszystko zaplanował!
Dla fanów twórczości Glena Cooka taka oto zachęta: Erikson bardzo ceni sobie twórczość Cooka, zadedykował mu którąś ze swoich książek, oraz gdzieś – natknęłam się na to chyba w zbiorze opowiadań, którego obecnie przy sobie nie mam, będąc na wakacjach – uzupełnię tę informację jak wrócę, - wspomniał, że Cook miał duży wpływ na jego własną twórczość. Myślę, że coś w tym jest… Chociaż przekonam się naprawdę dopiero po przeczytaniu Kronik Imperium Grozy, których trzy pierwsze opowieści zebrane w jednym tomie, „Okrutny Wiatr”, już na mnie czekają.
Mnie w „Ogrodach Księżyca” pociągała do czytania dalszych tomów obietnica. Złożoności fabuły, intryg wewnątrz intryg, wydarzeń, których nie można się spodziewać. Uwielbiam wszelkie wiersze i fragmenty, które rozpoczynają rozdziały, a pochodzą ze świata, gdzie istnieje Malaz i Genabackis. Pociągała jednorodność, pociągała surowość i prostota w stylu pisania, odgłos żołnierskich butów przemierzających równiny, smak pyłu na ustach i piasku w oczach, oraz poszukiwania wartości i cnot tam, gdzie nie miały prawa przetrwać. Ludzie szukający drogi do ascendencji i Ascendenty pozbawiane władzy przez ludzi. Spryt, inteligencja, a równie bardzo przerażająca dbałość Stevena Eriksona zarówno o szczegóły jak i całą, złożoną, historię.

6 komentarzy:

  1. Podziwiam Cię, że przetrwałaś przez recenzję tego kogoś, bo ja zazwyczaj, jak ktoś porównuje jeden twór do drugiego to odpadam z marszu :) i czuję się zachęcona przez Twoją recenzję, szkoda, że czytanie mi ostatnio tak kiepsko idzie ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyżby trafiło na zagorzałego fana jednej historii, który wszystkie inne będzie do niej porównywać?... Hm. Z jednej strony powinien wziąć poprawkę na to, że to dopiero pierwszy tom długiego cyklu (gdyby TERAZ wpadło mi po raz pierwszy w łapki takie "Oko Świata", może niekoniecznie byłabym zachwycona i nie spodziewałabym się, jak ta historia się z czasem rozkręci XD), z drugiej, jeśli pierwszy tom nie zachęci, to trudno potem sięgnąć po następne, o tym też coś wiem; ale takie porównywanie do tak odmiennej (wierzę Ci na słowo) opowieści to nie jest zbyt mądry zabieg. I jeszcze rozbraja mnie, że raz pisze, jak się wynudził, by za chwilę dodać, że jest zaintrygowany. Nie może się zdecydować co do własnej opinii? :>
    I w ogóle, mam ochotę Cię kopnąć za piskanie do książek, których nigdzie nie ma ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to ich nie ma? Wszystkie książki o których wspomniałam, stoją u mnie na półkach: zarówno Goodkinda, Harrisona, Eriksona, Cooka, jak i Martina :P Wpadnij i pożycz ;) Następną, o której prawdopodobnie napiszę, też posiadam. Dla odmiany nie będzie fantastyką :P
      Chyba nie jest fanką jednej historii, chociaż... oceniła Martina jako arcydzieło, ale równie wysoko ceni sobie Catherynne Valente, której "Opowieściami sieroty" byłabyś pewnie zafascynowana. Czytałaś? Ja byłam zachwycona :)
      A propos "Oka Świata", to wiesz, że czytałam od nowa, po angielsku, i to niesamowite, jak bardzo ta historia się rozkręca. Ale pierwszy tom nadal uważam za świetny, choć z tego wiem, sporo ludzi się z tym nie zgadza. Myślę, że jest napisany tak, jak powinien być; widać, że na początku panowie są zwyczajnymi chłopakami ze wsi. Jest dobrze :) i wciąga.

      Usuń
    2. Że u Ciebie wszystko jest, to wiem, tylko u mnie nie ma :P "Opowieści sieroty" też nie ma. Może nadszedł czas na zamówienie jakiejś książki przez net... Tylko od której zacząć _^_
      W takich chwilach wychodzi na wierzch, jaką jestem książkową ignorantką, wzdech...
      I chodziło mi o to, że gdybym teraz -po raz pierwszy- przeczytała "Oko Świata", może wydałoby mi się mało zachęcające, bo: o, znowu jakieś merysułki* wybrane, żeby ocalić świat - chociaż z drugiej strony zwykle staram się wystrzegać takiego narzekania, że "bleh, wszystko już było", więc może jednak nie. I teraz, kiedy cofam się do początku tej historii, nie mogę wyjść z rozczulenia, jakie te chłopaki były młode i niewinne, i właśnie mając wiedzę, jak to się dalej potoczy, jestem pod o taaakim wrażeniem :D

      Usuń
    3. Mnie się wydaje, że właśnie są dosyć mało merysułkowci :) że jest to jednak... hm... prawdopodobne.
      Od której zacząć, to chyba najmilszy problem, jaki można mieć.

      Usuń
  3. Mmm, ale mnie zachęciłaś tą recenzją. Słyszałam o Ogrodach Księżyca, sprawdziłam autora, cenę, okładkę,itd., a później przeczytałam tamtą recenzję. Jak się można spodziewać od razu się zniechęciłam, ale oczy mi błyszczały za każdym razem gdy patrzyłam na te grube tomiszcze. No bo tyle czytania... Postanowiłam jeszcze poszperać i (całe szczęście) natrafiłam na tą stronę. Tak więc książka już zamówiona. :D

    OdpowiedzUsuń