„Zaparkowawszy
samochód, poszedłem do banku, żeby pobrać pieniądze z karty kredytowej.
- Transakcja potrwa trzy dni – oświadczył pracownik banku.
Afrykanin
stojący za mną w kolejce westchnął solidarnie i powiedział:
- To nie
powinno trwać dłużej niż godzinę. Odrażające.”
Nigdy nie
byłam w Afryce. Jak się nad tym zastanowić, nie byłam nigdzie poza Europą. O Afryce wiem niewiele, a to, co
wiem, wywodzi się z epoki wielkich odkryć i kolonializmu, bo głównie w takich
lekturach się z nią stykałam (i tylko takimi się interesowałam). To moja druga
książka Paula Theroux i ta wydaje mi się bardziej osobista; co nie jest
zaskakujące, biorąc pod uwagę, że jest podróżą wspomnień. Dała mi też do
myślenia nad rzeczami, nad którymi wcześniej się nie zastanawiałam, a
przynajmniej nie tak dogłębnie. Przede wszystkim nad długofalową
dobroczynnością.
„-Tutaj
przyszła powódź (…). Ludzi przesiedlono. Wprowadzili się nowi, bo mieli
nadzieję na kolejną powódź, żeby rząd znalazł dla nich domy.”
Paul Theroux
właściwie tę dobroczynność krytykuje. Zadaje pytanie: czemu po tylu latach
działalności charytatywnej w Afryce wciąż jest ona potrzebna? Czemu nic się nie
zmienia, a jeśli, to na gorsze? Porównuje obecną Afrykę z tą, którą opuścił
ponad 30 lat wcześniej; tą, w której pracował jako nauczyciel, a wnioski nie są
budujące. Nie wiem czy ma rację; nic nie jest czarno-białe, a z niektórymi z
zarzutów ciężko się nie zgodzić. Jednocześnie trudno zabrać głos w takiej sprawie
mając na poparcie swojego poglądu zdanie jednego autora, i brak innej wiedzy w
temacie. Najważniejsze jest jednak to, że autor daje do myślenia. Że każe się
zastanowić. Że przeszkodził mi w dalszej bezmyślności. Nie twierdzę, że zmieni
to cokolwiek dla Afrykańczyków. Cieszy mnie jednak myśl, że rozszerzył choć
trochę moje horyzonty.
Podoba mi
się, jak Theroux opisuje miejsca. Nie krzykliwie i barwnie; przez to nabieram
do niego zaufania. Dla niego ważna jest podróż. Zgodnie z tytułem, wciąż się
przemieszcza i opisuje sposób, w jaki to robi. Nie jest to relacja turysty,
który przyleciał na miejsce i opisuje dostępne atrakcje. Tym, w moich oczach,
turysta zawsze różnił się od podróżnika; sądziłam, że podróżowanie wymaga wysiłku
i chęci zrozumienia innych kultur, innych ludzi. Nawiązywania z nimi kontaktu
poprzez swoją osobowość czy akceptację odmienności, dostosowanie się do nich.
Nie chcę powiedzieć, że jest coś złego w byciu turystą, chcę powiedzieć: po co
czytać książki turystów?
Muszę
przyznać, że nie zawsze się z nim zgadzam, a konflikt, jak zwykle, leży na
granicy królestwa zwierząt i ludzi. Jestem skłonna mu to wybaczyć; on
interesuje się ludźmi, ja – nie. Moje studia nad ludźmi są okazjonalne i
sprowadzane do kolejnego gatunku zwierząt i rozważań na podłożu literatury. On
ich poznaje. Dlatego uwagi, z którymi mogłabym się nie zgodzić, są nieliczne.
Tym bardziej mu wybaczam.
Na koniec takie spostrzeżenie:
„Kryterium
jest sposób traktowania słabych – powiedział mi pewien człowiek w Chartumie. –
Miarą cywilizowanego postępowania jest współczucie.”
Czy tak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz