czwartek, 6 marca 2014

Wracając do korzeni

Safari mrocznej gwiazdy. Lądem z Kairu do Kapsztadu, Paul Theroux


„Zaparkowawszy samochód, poszedłem do banku, żeby pobrać pieniądze z karty kredytowej.
- Transakcja potrwa trzy dni – oświadczył pracownik banku.
Afrykanin stojący za mną w kolejce westchnął solidarnie i powiedział:
- To nie powinno trwać dłużej niż godzinę. Odrażające.”

Nigdy nie byłam w Afryce. Jak się nad tym zastanowić, nie byłam nigdzie poza  Europą. O Afryce wiem niewiele, a to, co wiem, wywodzi się z epoki wielkich odkryć i kolonializmu, bo głównie w takich lekturach się z nią stykałam (i tylko takimi się interesowałam). To moja druga książka Paula Theroux i ta wydaje mi się bardziej osobista; co nie jest zaskakujące, biorąc pod uwagę, że jest podróżą wspomnień. Dała mi też do myślenia nad rzeczami, nad którymi wcześniej się nie zastanawiałam, a przynajmniej nie tak dogłębnie. Przede wszystkim nad długofalową dobroczynnością.

„-Tutaj przyszła powódź (…). Ludzi przesiedlono. Wprowadzili się nowi, bo mieli nadzieję na kolejną powódź, żeby rząd znalazł dla nich domy.”

Paul Theroux właściwie tę dobroczynność krytykuje. Zadaje pytanie: czemu po tylu latach działalności charytatywnej w Afryce wciąż jest ona potrzebna? Czemu nic się nie zmienia, a jeśli, to na gorsze? Porównuje obecną Afrykę z tą, którą opuścił ponad 30 lat wcześniej; tą, w której pracował jako nauczyciel, a wnioski nie są budujące. Nie wiem czy ma rację; nic nie jest czarno-białe, a z niektórymi z zarzutów ciężko się nie zgodzić. Jednocześnie trudno zabrać głos w takiej sprawie mając na poparcie swojego poglądu zdanie jednego autora, i brak innej wiedzy w temacie. Najważniejsze jest jednak to, że autor daje do myślenia. Że każe się zastanowić. Że przeszkodził mi w dalszej bezmyślności. Nie twierdzę, że zmieni to cokolwiek dla Afrykańczyków. Cieszy mnie jednak myśl, że rozszerzył choć trochę moje horyzonty.

Podoba mi się, jak Theroux opisuje miejsca. Nie krzykliwie i barwnie; przez to nabieram do niego zaufania. Dla niego ważna jest podróż. Zgodnie z tytułem, wciąż się przemieszcza i opisuje sposób, w jaki to robi. Nie jest to relacja turysty, który przyleciał na miejsce i opisuje dostępne atrakcje. Tym, w moich oczach, turysta zawsze różnił się od podróżnika; sądziłam, że podróżowanie wymaga wysiłku i chęci zrozumienia innych kultur, innych ludzi. Nawiązywania z nimi kontaktu poprzez swoją osobowość czy akceptację odmienności, dostosowanie się do nich. Nie chcę powiedzieć, że jest coś złego w byciu turystą, chcę powiedzieć: po co czytać książki turystów?

Muszę przyznać, że nie zawsze się z nim zgadzam, a konflikt, jak zwykle, leży na granicy królestwa zwierząt i ludzi. Jestem skłonna mu to wybaczyć; on interesuje się ludźmi, ja – nie. Moje studia nad ludźmi są okazjonalne i sprowadzane do kolejnego gatunku zwierząt i rozważań na podłożu literatury. On ich poznaje. Dlatego uwagi, z którymi mogłabym się nie zgodzić, są nieliczne. Tym bardziej mu wybaczam.

Na koniec takie spostrzeżenie:
„Kryterium jest sposób traktowania słabych – powiedział mi pewien człowiek w Chartumie. – Miarą cywilizowanego postępowania jest współczucie.”
Czy tak?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz