piątek, 5 kwietnia 2013

Zaraza toczy naszą miejską duszę


Znad Wisły nadeszła mgła, spowijając mlecznym całunem kampus Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Gdzieś w niej zagubiły się budynki, drzewa i studenci, pozostawiając po sobie aurę nieprawdopodobieństwa.
Z niewielkiej cukierni przycupniętej przy jednym z akademików wyszła dziewczyna, zapinając krótką, czarną kurtkę. Rozglądała się wokół z zachwytem, a potem ruszyła powoli jedną ze ścieżek, czując wilgoć osiadającą na włosach i materiale ubrania. Powietrze było przyjemnie, odświeżająco chłodne.
- Hej, Płomyk! Płomyk! Płomyk, mówię do ciebie! – usłyszała za sobą i obejrzała się.
Ścieżką szła druga dziewczyna. Jedną ręką grzebała w ogromnej, pasiastej torbie, a drugą machała wesoło. Miała czarne, kręcone włosy i olbrzymie, kolorowe kolczyki.
- Uf, dogoniłam cię. Myślałam, że już mnie nie usłyszysz. Nad czym tak myślisz?
- Podoba mi się ten widok. Ta mgła jest taka… nierealna. Jakby nasz świat w ogóle nie istniał, w każdym razie nie dosłownie. Trochę jak w historiach o Aes Sidhe.
Jakby wszystkie magiczne istoty wybrały właśnie ten moment, by wyjść na ziemię, pomyślała.
Laura, zwana Płomykiem, była znana z marzycielskich skłonności i niespełnionych literackich zapędów. Często zatapiała spojrzenie w bliżej nieokreślonym punkcie, nieobecna duchem pomimo towarzystwa kolegów z roku. Dlatego teraz jej towarzyszka z tłumionym rozbawieniem wzruszyła ramionami i ruszyła dalej, nie przejmując się wymysłami koleżanki.
- Muszę jeszcze dokończyć wykres na zajęcia. A ty, Płomyk? – zapytała Laurę.
- Nie… Dokończyłam go poprzednio – odpowiedziała dziewczyna z opóźnieniem, odrywając się od swoich marzeń.
- O, to świetnie. Pomożesz mi z nim, co?
- Jasne, Lil.
Kiedy Laura nie bujała w obłokach, ani nie czytała kolejnych książek, była towarzyskim, energicznym stworzeniem, o zmiennych, burzliwych nastrojach. Ludzie zazwyczaj lubili jej towarzystwo, wybaczając jej nagłe wyłączanie się z rozmów i zamyślenie.
Teraz także odpłynęła myślami, nieuważnie słuchając radosnej paplaniny Lilki. Chłonęła mglistą, czarowną atmosferę kampusu, gdzie wśród mlecznych oparów i niewyraźnych budynków na moment wyłaniali się studenci, by kawałek dalej znowu zaginąć bez śladu.
Jej uwagę przykuł chłopak stojący w bezruchu niedaleko od ścieżki, którą szły. Gdy przechodziła obok niego, uśmiechnął się drwiąco patrząc Laurze prosto w oczy. I choć miała pewność, że nigdy wcześniej się nie spotkali, było w nim coś niepokojąco znajomego. To spojrzenie jasnych, zielonych oczu utkwiło jej w głowie.
Lilka nachyliła się konspiracyjnie do koleżanki.
- Znasz tego gościa?
- Przelotnie – odpowiedziała szybko Laura, czerwieniąc się nieznacznie. – Widziałam go już na Leśnym.
- Szkoda. Niezły jest. Masz szczęście do przystojniaków, co, Płomyk? Chyba wpadłaś mu w oko.
Laura z zażenowaniem wzruszyła ramionami.
- Nie podejrzewam.
Liliana z wyższością pokiwała głową.
- Zacznij się doceniać, dziewczyno. Przecież to widać. – Zerknęła na zegarek. – Chodźmy już, bo nie zdążymy z tym wykresem.

Wieczorem nad miastem zbierały się ciemne, burzowe chmury. Wiatr szarpał płaszczami przechodniów, a na brunatnym niebie wyraźnie odcinał się most, oświetlony potężnymi reflektorami wzdłuż grubych, pomarańczowych lin. Z okien autobusów rozciągała się panorama na centrum miasta, skąpane w resztkach czerwonawego światła. Wieżowce ze szkła i stali zgodnie otaczały Pałac Kultury, a ich wierzchołki ginęły w ciemnościach. Sam Pałac, betonowy i niewzruszony, błyszczał jasno pośrodku miasta. Większość pasażerów wpatrywała się w niego nieświadomie.
Wraz z zachodzącym słońcem zza dachów zniszczonych domów i zaniedbanych bloków wychylały się ciemne, pomarszczone twarzyczki małych potworków, podobnych do rzeźbionych gargulców. Rozsiadały się wygodnie, rozglądając po mieście szeroko otwartymi oczami. Niektóre iskały się wzajemnie, inne ludzkim gestem pocierały czoła. Nieliczne prostowały ocalałe, pogniecione skrzydła.
I wciąż ich przybywało.

Jeszcze tego samego wieczoru Laura spotkała się z Karioką. Jechały autobusem, siedząc na przeciwko siebie i patrzyły za okno, zatopione w swoich myślach. Zaczęło padać.
Laurę wciąż zastanawiał spotkany na uczelni nieznajomy, jego niezwykle zielone oczy i charakterystyczny uśmiech.
- Zupełnie jak kot z Cheshire - mruknęła. - Przecież bym go zapamiętała.
- Co mówisz? - Karioka leniwie oderwała wzrok od okna.
- Widziałam dziś takiego chłopaka na kampusie... Na pewno go nie znam, zapamiętałabym - uśmiechnęła się krzywo, a Karioka uniosła brwi z zainteresowaniem. - Przypomina kota z Cheshire... I patrzył się na mnie, jakbyśmy się znali. Sama nie wiem.
- Podryw?
- Wątpię. To nie ten typ, który by się mną interesował.
- I co, uśmiechnął się, znikając, a uśmiech unosił się jeszcze przez jakiś czas w powietrzu?
- Nie zdziwiłabym się, gdyby tak było. A swoją drogą, wpadł w oko Lilce - roześmiała się Laura, a Karioka pokręciła głową.
- To może być ciekawe - odpowiedziała, i wstała, gdy autobus zatrzymał się na przystanku.
- Chyba, że już go nie spotkamy - zripostowała Laura, wysiadając za przyjaciółką.
Księżyc był kumplem, głód był kolegą, tak przewędrował sto miast.

Przez kolejne dni chmury mieszały się ze słońcem codziennie. Chłodny wiatr znad Wisły zmuszał do zapięcia kurtki, gdy Laura z koleżankami szła wzdłuż akademików po skończonych zajęciach. Dziś Liliana miała na sobie krótki, beżowy płaszcz i kolczyki w pawie pióra, takie same jak idąca obok Magda, wysoka, śliczna dziewczyna. Rozmawiały o zajęciach, znajomych i imprezie w praskim klubie, gdy Liliana zwróciła się do Laury.
- Widziałaś? Twój kolega z Leśnego! Tam, pod Grandem! – zasyczała. Laura zerknęła nad jej głową, próbując zachować obojętny wyraz twarzy.
- Mówiłam ci już, że to nie jest mój kolega… Ale rzeczywiście, to on.
- Co za on? – zainteresowała się Magda. Lilka nie dała się długo prosić.
- Widzisz tego przystojniaka po prawej, tam, opiera się o róg? Jest mega apetyczny. Spotkałyśmy go na kampusie w zeszłym tygodniu, czy coś takiego. Laura mówi, że go nie zna, ale gdybyś widziała, jak na nią patrzył. – Znacząco skinęła do Magdy, która się roześmiała. Tymczasem ku równoczesnemu przerażeniu i fascynacji Laury, zielonooki chłopak zaczął iść nonszalancko w ich kierunku.
- Laura! Miło znowu cię zobaczyć. – Uśmiechnął się szeroko. Spojrzała mu w oczy, a słowa zamarły jej na ustach, gdy zobaczyła pionowe, wężowe źrenice. Liliana wykorzystała chwilę.
- Jestem Liliana, a to Magda. Studiujemy razem.
Uśmiechnął się do dziewcząt, i wyciągnął rękę, witając się z nimi, po czym zerknął przed siebie. Laura obejrzała się, podążając za jego wzrokiem i wydawało jej się, że coś… Jakby powietrze zadrżało. Za moment chłopak znów patrzył jej w oczy i uśmiechał się krzywo.
- Muszę uciekać, może następnym razem uda nam się dłużej porozmawiać. – Skinął głową obu dziewczynom i odszedł, wkładając ręce w kieszenie dżinsów.
- Teraz już nie możesz się wyprzeć, że się nie znacie! – stwierdziła triumfalnie Lilka.
- Lil, kiedy ja naprawdę go nie znam… - Wyciągnęła z torby arafatkę, owijając szyję i próbując uciąć rozmowę. Kiedy schodziły do metra, zza chmur ponownie wyjrzało słońce, oblewając ulicę złocistym blaskiem. – Jedziecie do centrum?
- Znowu się spotykasz z Karioką? – Magda odpowiedziała pytaniem na pytanie. Laura podniosła wzrok, szczerząc się radośnie.
- Jakżeby inaczej.
Przeszły przez bramki i przystanęły w połowie peronu. Migające reklamy mimowolnie przykuwały wzrok, póki ekranu nie zasłonił jadący na Młociny pociąg. Rozstały się w Centrum, gdzie Magda pomachała dziewczynom, nim wysiadły. Laura odprowadziła Lilianę na przystanek i wyszła z podziemi, kierując się w stronę Domów Centrum. Lawirowała odruchowo między ludźmi, przeglądając się w sklepowych witrynach. Do Empiku niemal wbiegła, uśmiechając się do ochroniarza i tanecznym krokiem wskoczyła na ruchome schody, zmierzając na drugie piętro, do książek i kawiarni.
Karioka wybrała stolik tuż przy oknie, z widokiem na Pałac Kultury i zaraz obok regału z książkami. Laura kupiła latte i dosiadła się z westchnieniem.
- Książki – powiedziała tęsknie.
- Kupimy coś później – pocieszyła ją rozbawiona Karioka, sięgając po cukier.
Rozmawiały, obserwując z góry ludzi spieszących Marszałkowską. Laura wyjęła z torby książkę Stephensona, gruby tom w twardej oprawie, z którym się niemal nie rozstawała.
- Wiesz, widziałam dziś znowu kota z Cheshire – przypomniało jej się, gdy przestała się śmiać z opowieści przyjaciółki. Karioka zainteresowała się.
- Opowiadaj.
- Właściwie widziałyśmy go trzy, byłam z Lil i Magdą. Tylko, że teraz bardziej niż kota przypomina mi węża.
- Co przez to rozumiesz?
- Wciąż ma uśmiech rodem z Cheshire, ale poza tym pionowe źrenice jak boa dusiciel.
- Szkła?
- Pewnie tak. – Westchnęła i dodała z zażenowaniem. – To idiotyczne, ale jakoś w to wątpię.
- A co na to Lilka?
- Wydaje mi się, że żadna z nich nie zauważyła. Co o tym myślisz?
- Ciężko powiedzieć.
- Jeśli chcesz mi powiedzieć, że jestem nienormalna i nie powinnam tyle czytać, to śmiało – rzekła Laura, z rozmysłem patrząc za okno.
- Naprawdę myślisz, że zamierzałam to powiedzieć? – Przyjaciółka uniosła brew. Laura wzruszyła ramionami, odwracając się od okna.
- Myślę, że powinnaś – skonstatowała pochmurnie. Karioka zaśmiała się, kręcąc głową.
- Musiałabym siebie potraktować równie źle, a nawet gorzej, za wszystkie seriale, które obejrzałam.
Zmierzch zapadał coraz szybciej. Za oknami Empiku pomarańczowo zapalały się lampy uliczne. Zanim na dobre ogarnęła je melancholia, wstały i zaczęły przemykać między regałami, wyszukując nowości i klasyki, których wciąż nie zdążyły przeczytać, dotykając opuszkami palców okładki i komentując gnioty, na które zdarzyło im się trafić. W końcu wyszły, zadowolone z łupów.
- Mogłybyśmy pójść do Trafficu jutro.
- A masz jeszcze pieniądze na książki, Płomyk?
Zawahała się i pokręciła głową z żalem.
- A wracając do kota z Cheshire…
- Bądź dusiciela z Cheshire…
- Tak. Obejrzał się, jakby ktoś go zawołał i… Sama nie wiem. Wydaje mi się, że coś zobaczyłam. Gdybym jeszcze wiedziała, co. Mówiłam ci już, że zna moje imię?
- To dziwne. Nie wiem, czy mi się podoba.
- Ja też nie.

- Teraz już mamy pewność. – Do wężookiego chłopaka podszedł inny mężczyzna, równie wysoki i szczupły. Stali obok siebie na dachu biblioteki uniwersyteckiej, patrząc na kampus powoli zapadający w noc.
- Żałujesz, że nie byłeś pierwszy? Mógłbyś oczarować ją swym słodkim, anielskim urokiem.
- Nie sądzę, by uwierzyła w mój anielski charakter – roześmiał się. Złociste włosy opadały na jasne czoło, a w wieczornym, chłodnym powietrzu urojone, skórzaste skrzydła niewyraźnie odcinały się od nieba. Wężooki wzruszył ramionami.
- Wiemy, że może zobaczyć naszą prawdziwą postać. Nie wiem, czy to nas zadowoli.
- Okaże się z czasem.
Milczeli przez chwilę, obserwując studentów i wykładowców idących przez kampus i odjeżdżające autobusy.
- Rozejrzyjmy się po mieście. – Na plecach wężookiego mężczyzny pojawiły się szmaragdowe skrzydła, pokryte cieniutką, czarną pajęczyną. Zasyczał cicho, unosząc się w powietrze, a blondyn poderwał się za nim ze śmiechem.

Kilka dni później, wczesnym wieczorem, Lilka, Laura i Karioka wychodziły z herbaciarni w towarzystwie dwóch kolegów, z którymi plotkowały, przerzucając się między sobą słowami jak mistrzowie żonglerki. Razem stanęli obok barbakanu, odsuwając się z drogi przechodzącym ludziom.
- Co teraz robimy? – zapytał Daniel, wskakując na mur ciągnący się wzdłuż Starego Miasta.
- Przejdźmy się – zasugerowała Laura. – Gdzieś, gdzie będzie ładnie i nastrojowo, i będzie dużo światełek… - urwała bezradnie.
- To nie Boże Narodzenie – roześmiał się Gabriel. – Nie znajdziemy tylu iluminacji.
- Może Most Świętokrzyski? – zaproponowała Liliana. – Przejdziemy na drugą stronę Wisły i poszukamy jakiegoś pubu. Co wy na to? Karioka?
Zapytana skinęła głową, nie odrywając spojrzenia od barbakanu.
- Widzisz tam coś ciekawego? – zapytał Daniel, oglądając się.
- Nie, zawiesiłam się. – Uśmiechnęła się do chłopaka i odwróciła do koleżanek. – Idziemy? Ale na pewno nie Świętokrzyskim, strasznie daleko. Przejdziemy tędy – machnęła ręką w stronę niewidocznej trasy W-Z.
Na moście rozdzwonił się telefon Daniela. Został parę kroków z tyłu, a Laura podeszła do balustrady, wpatrując się w panoramę miasta.
- Jest ślicznie – szepnęła.
- Płomyk, rozumiem lokalny patriotyzm, ale czy ty chociaż przelotnie zerknęłaś na inne miasta? – Lilka patrzyła na nią spod oka.
- Owszem – zaśmiała się dziewczyna. – Ale po prostu lubię Warszawę. I moim zdaniem jest całkiem ładna.
- Karioka, powiedz jej coś!
- Kiedy mi też się podoba.
- O zgrozo – Liliana jęknęła z rozpaczą.
Daniel skończył rozmowę i podszedł do dziewcząt.
- Laura.
Odwróciła się tyłem do Wisły, opierając łokcie o balustradę.
- Hm?
- Mam cię zapytać, co byś powiedziała, żeby iść na cmentarz we wtorek wieczorem?
Liliana wyprostowała się gwałtownie.
- Niech zgadnę. To pomysł tego utrapieńca?
- Pawła, tak – śmiejąc się, przytaknęła Laura. – Chcesz się z nami wybrać?
- Żartujesz? Są granice mojej cierpliwości. I chodźmy do tego pubu, zanim stracę ją do reszty. Nawet nie próbuj ponawiać tej propozycji!
Kiedy dziewczęta wychodziły z pubu, rozchichotane, roześmiane, Płomyk zadarła głowę do góry, rozkładając szeroko ręce i obracając się wokoło. Gabriel złapał ją za nadgarstek. Zatrzymała się, ale nie przestała wpatrywać się w niebo.
- Stąd nie zobaczysz gwiazd – powiedział, ciągnąc ją lekko za sobą.
- Jakieś tam widzę – mruknęła. – Ale nie rozglądałam się za gwiazdami.
- Tak? A za czym?
- Spójrz. – Przystanęła i zatoczywszy dłonią łuk spojrzała na Gabriela. – Większość osób powie ci, że to skaza naszej cywilizacji. Nie widać nawet skrawka prawdziwego nieba. Ale coś we mnie lubi tę pomarańczową barwę miejskich świateł. Spójrz, jak ładnie wygląda w niej miasto.
Patrzył na nią niepewnie, a ona uśmiechnęła się i ponownie zerknęła w górę.
- Nie podoba ci się? Uważam, że jest urocza. Prawie, jakby każdy z tych domów miał swojego opiekuńczego ducha. Ducha, który znałby historię każdego z mieszkań i tajemnice lokatorów.
- I moralnego niczym anioł z Twaina, inaczej uciekłby z krzykiem – zakpił Gabriel. Laura roześmiała się i ruszyli dogonić przyjaciół.
Blondyn wyciągnął się wygodnie na dachu, opierając nogi o rynnę.
- To całkiem ładne.
- Porównanie do Twaina? Niczego sobie.
Przewrócił oczami. – Mówiłem o niej.
Jego wężowy towarzysz wzruszył ramionami.
- Skoro tak uważasz.

Sama wracała do domu nocnym autobusem. Gdy wysiadła na swoim przystanku, powietrze było chłodne i wilgotne, przesycone mglistym, pomarańczowym blaskiem nocnych latarni. Z daleka dwóch mężczyzn majaczyło jak nieostre cienie baśniowych potworów i to właśnie zaczęła sobie wyobrażać Laura, zbliżając się do klatki schodowej. Wymyślała ich skrzydła, reagujące niespokojnie na każdy podmuch wiatru, skórę mężczyzn mieniącą się w świetle latarni, płomienne oczy.
A gdy podeszła bliżej, naprawdę zobaczyła skrzydła rozpostarte na wietrze. Poznała wężookiego nieznajomego i z ciekawością przyjrzała się drugiemu z nich. Z wahaniem i jakby żalem zamknęła oczy, a potem równie ostrożnie je otworzyła.
- Nie zniknęliście.
- Nie. Chciałabyś? – Blondyn uśmiechnął się łobuzersko. Pokręciła przecząco głową, odpowiadając nieśmiałym uśmiechem. Ruszyli razem, a kiedy wpisała kod domofonu, kurtuazyjnie przytrzymali drzwi.
- Dlaczego? – zapytała, gdy już stała na balkonie, z kubkiem gorącej herbaty w ręku. Para unosiła się i rozpływała w powietrzu. – Dlaczego mielibyście przyjść do mnie? Nie ma we mnie nic szczególnego – powiedziała szczerze, w głębi serca hołubiąc nadzieję, że jest inaczej.
Jasnowłosy chłopak, o ślicznych oczach, niebieskich jak kobalt, opierał się o parapet rozmawiając.
- Dlaczego nie jesteś zdziwiona na nasz widok? Dlaczego reagujesz z takim spokojem? To równie dobre pytanie, jak twoje.
- Równie bezsensowne raczej – skomentował wężooki, nie podnosząc wzroku. Nie zatrzymało to jego towarzysza przed dalszymi słowami.
- Widzisz, w naszym może niematerialnym świecie odpowiedzi na pytania nie są tak istotne, jak samo stawianie pytań. Myślę, że wam, ludziom, też przydałoby się nad tym poważnie zastanowić. Chodzi o to, że…
Wężooki prychnął.
- Zamknij się już, Adam. – Wstał, mierząc wzrokiem Laurę. – To nieważne, dlaczego nas widzisz, albo dlaczego się boisz. Mieliśmy znaleźć kogoś takiego. I teraz trzeba pracować z tym, co znaleźliśmy. Proste. A teraz masz czas oswoić się z naszym istnieniem. Wpadniemy jutro.
Przeskoczył przez balkon, rozwijając skrzydła już spadając. Adam rozłożył ręce przepraszająco.
- Jest czasem nieco prymitywny moim zdaniem. Jak już wiesz, jestem Adam, a to niewychowane stworzenie nosi imię Nataniela. Miałaś rację, istnieje coś, co można nazwać duchami domów. Do jutra.
Skłonił się, a gdy się prostował, skórzaste skrzydła rozwinęły się na imponującą szerokość i jednym uderzeniem uniosły go w powietrze.
Laura dopiła herbatę i zamknęła drzwi balkonowe, kierując się do kuchni. Nastawiła czajnik elektryczny, a gdy woda się zagotowała, zaparzyła kolejną herbatę, zieloną z wiśniami. Z kubkiem w ręku poszła do sypialni i usiadła na fioletowym prześcieradle. Piła drobnymi łykami, później przebrała się i położyła.
Chyba oszalałam. Tak po prostu zgadzam się na to, że ich poznałam. Musiałam oszaleć. Cały czas pilnowała się jednak, by nie pomyśleć, że spotkanie obu mężczyzn się nie zdarzyło, na wypadek gdyby słowa odzwierciedlały rzeczywistość.

Małe, gargulcowate chochliki odskoczyły w pośpiechu w głąb sąsiadujących balkonów, obserwując odlatujących mężczyzn. Przez chwilę zamarły w ciszy, ale zaraz potem zaczęły trajkotać z oburzeniem. Niektóre wyrywały sobie resztki cienkich, szarych włosów, inne tupały nieznośnie po starych, nadłamanych kafelkach i barierkach, z których sypała się rdza. Jedna, wyróżniająca się szczególną szpetotą istota poklepywała machinalnie niektóre potworki, przepychając się między nimi.
Po awanturze rozbiegły się, grubymi, zrogowaciałymi paznokciami czepiając się chropowatego ocieplenia i zwinnie wspinając się po rzędach balkonów. Niektóre pomrukiwały gardłowo, drapane przez współplemieńców, inne knuły, rozgrzebując rzeczy pozostawiane na zewnątrz mieszkań. Zaglądały przez okna, rozpłaszczając na szybach pomarszczone twarzyczki i poszarpane uszy.

Następnej nocy zabrali ją na dach.
- Dlaczego to zawsze musi być noc? – zapytała.
- Powinnaś wiedzieć, że niektóre zwierzęta mają nocny tryb życia.
Wcześniej, w ciągu dnia, zadzwoniła do Karioki, umawiając się z przyjaciółką w herbaciarni na Starym Mieście. Tam opowiedziała jej o Natanielu i Adamie, niechętnie i urywając zdania, trochę obawiając się, że magiczne spotkanie już się nie powtórzy.  A jednak magia działa się dalej.
- Jakich zwierząt wypatrujemy?
- Duchów opiekuńczych – odpowiedział Adam, a po chwili dodał z niechęcią. – I, niestety, szkodników.
Nataniel prychnął.
- Głównie szkodników.
Uniosła brwi sceptycznie i posłusznie wpatrzyła się w panoramę miasta. Czekali w ciszy, aż Laura szepnęła niepewnie.
- Widzę bardzo świetlistego kogoś na kościele.
Nataniel ponownie prychnął.
- Gabriel. Nawet nie zamierzam się do niego zbliżać.
Adam uśmiechnął się przepraszająco do dziewczyny.
- Jest duchem opiekuńczym kościoła. Świetnie, zaczynasz widzieć opiekunów, którzy w przeciwieństwie do nas nie ujawnili się dla ciebie.
- Czyim duchem opiekuńczym jesteś ty? – spytała Nataniela.
- Biblioteki SGGW – odpowiedział. – Spodziewałem się pytań typu „Kim są duchy opiekuńcze?”, albo „Co wy mówicie? Zabierzcie mnie stąd!”.
- No tak. – Przygryzła wargę w zamyśleniu. – Domyślam się, że duchy opiekuńcze opiekują się. Najprawdopodobniej budynkami. Ale chętnie usłyszałabym więcej, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Nabrała już przekonania, że nie powinna się niczemu dziwić ani poddawać w wątpliwość. Postanowiła przyjmować niesamowite wydarzenia ze spokojem i akceptacją, aby swoim niedowierzaniem nie spowodować, by magia prysła jak bańka mydlana. Jej spokój i skupienie dziwiło opiekunów.
- Budynki mają dusze – odezwał się niepewnie Adam. – Niestety, nie wszystkie. Te pozbawione ducha obiekty zazwyczaj toczy zaraza. A od kiedy ludzie nie dbają o miejsca w których żyją, ani o ich dusze, zaraza się rozprzestrzenia.
- Zaraza… - szepnęła, wciąż przypatrując się miastu. – Masz na myśli te dziwne chochliki, które obsiadły tamten blok? – Skinęła głową w stronę ośmiopiętrowego budynku.
- Właśnie te – odpowiedział powoli Adam.
- Nie obsiadły go, tylko gnieżdżą się w nim – parsknął Nataniel. – Wyobrażasz sobie te betonowe klocki obdarzone duszą? Nie posiadają ich, natomiast z czasem, gdy popadną w zaniedbanie, w tym brudzie wykluwają się takie ohydy. Patrz, jak wydrapują wszy na balkonie. Przypatrz się uważnie. Napadają samotnych opiekunów. Niszczą i bezczeszczą wszystko, co wpadnie w ich brudne łapy. Dzięki nim kolejne miejsca popadają w zaniedbanie, zasmrodzone i obrzydliwe.
- Myślałam, że to ludzkie przewinienia.
- Ludzie doprowadzają budynki do takiego stanu. Tworzą wylęgarnie. A potem stwory wpływają na ludzki umysł, jak najprawdziwszy pasożyt – wyjaśnił Adam.
- Chodźmy stąd – zażądał Nataniel. Po chwili dach opustoszał, a po pewnym czasie na opustoszałe miejsce zaczęły wspinać się gargulcowate potworki.

- Mogłam ich zaprosić, może by przyszli – mruknęła Laura do Karioki. Ta zachłysnęła się Tymbarkiem.
- Myślisz, że by się zgodzili?
Laura wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia.
Stały przed klubem patrząc, jak Magda i Liliana idą w ich stronę, kłócąc się zawzięcie. Z autobusu po drugiej stronie ulicy wysiedli Daniel i Gabriel. Pomachali do Laury, a Liliana podbiegła do Karioki.
- Ooo, przefarbowałaś włosy! Ten odcień rudego bardzo ci pasuje. Ślicznotka z ciebie – dodała z zadowoleniem.
- Też mi się podoba – Karioka odpowiedziała uprzejmie. – Wchodzimy?
Daniel od razu podszedł do baru, a dziewczyny rozglądały się przez chwilę z ciekawością.
- Mało przystojniaków – skonstatowała z żalem Lilka. – Szkoda, że tego słodziaka od Płomyka nie udało mi się wyrwać.
- A kiedy chciałaś go wyrwać? – zainteresowała się Magda.
- No właśnie w tym problem. – Zmartwiła się Lilka. – Nie widziałam go więcej. Płomyk, może masz do niego numer?
Laura w milczeniu pokręciła głową.
- Tak myślałam. – Dziewczyna westchnęła ze smutkiem, po czym wzruszyła ramionami. – Pech. Ale może dzisiejszy wieczór nie jest stracony – poweselała, wskazując na wchodzących do klubu chłopaków. – Niektórzy chyba całkiem, całkiem. – To mówiąc, odebrała drink z baru i ruszyła w stronę najbliższej wolnej kanapy, nie odrywając wzroku od upatrzonej ofiary.
Rozbawiona Karioka trąciła Laurę łokciem.
- Nie cacka się, co? Jak myślisz, którego upatrzyła?
Laura odwróciła się i nagle zesztywniała.
- Hej? Płomyk, co jest? – zapytała zaniepokojona przyjaciółka.
- To Adam.
- Jaki Adam? – spytała zdezorientowana. Nagle dotarło do niej. – Ten Adam? Masz na myśli tego… Tego ducha?
- Ten Adam. To blond cudo z kobaltowymi oczami, które właśnie uśmiechnęło się do naszej kochanej Liliany.
- Wiesz, niczego sobie… Jest na czym oko zawiesić. Nie wspominałaś, że jest taki przystojny.
Laura prychnęła i podeszły do zajętego przez Lilkę stolika.
- Lila już wybrała zdobycz – powiedziała Magda, dosiadając się z drugiej strony Karioki.
- Zauważyłyśmy. Gdzie chłopaki?
- Daniel spotkał jakiegoś kumpla od WoWa, powiedział, że niedługo wróci.
- Niedługo. Mhm. O, Gabryś, tu jesteś – Laura obdarzyła drobnego chłopaka uśmiechem. Ten oparł się o kanapę i potargał jej włosy, po czym wskazał siedzącą po drugiej stronie Lilianę. – Panna już znieczulona na nasze towarzystwo.
- Słyszałam! – Liliana obróciła się, potrząsając lśniącymi lokami. – Gdybyś zauważył równie interesującą dziewczynę, też nie mógłbyś oderwać wzroku.
- Znam parę co najmniej interesujących dziewcząt – odpowiedział z uśmiechem. – Patrz, jakie ślicznotki mam wokół – mówiąc to, objął ramionami Magdę i Kariokę. Roześmiały się wszystkie, razem z Lilką.
- Pójdę potańczyć – powiedziała. – Dam mu szansę, żeby mógł mnie poznać. Idziesz, Płomyk?
- Co ty, przecież wiesz, że na trzeźwo nie mogę.
- Jak chcesz. – Wzruszyła ramionami i poszła na parkiet.
Laura zerknęła na Adama. Rozmawiał z kolegami, ale jednocześnie nie spuszczał wzroku z Liliany. Laura nie wiedziała, co o tym myśleć. Obejrzała się na Kariokę.
- Pozostałych nie znasz? – Najwyraźniej przyjaciółki myślały o tym samym. Laura pokręciła głową. – Tak myślałam. Sądzisz, że też są… opiekunami?
- Nie mam pojęcia… Ale brzmi to dorzecznie, prawda?
Karioka przytaknęła. Gabriel usiadł na opuszczonym przez Lilę miejscu.
- O czym tak szepczecie? Chcecie Lilianie odbić chłopaka?
- Coś ty… Tylko to chyba mój odległy znajomy…
- Znajomy?
- Taki, wiesz… Pewnie nawet nie pamięta, że kiedyś się spotkaliśmy.
- Zaraz się przekonamy. Jest równie szybki jak Lilka – odpowiedział Gabriel, wskazując głową nadchodzącą parę.
- Laura! Tak mi się wydawało, że to ty, ale nie byłem pewien – puścił oko do dziewczyny.
- Miło cię znowu zobaczyć – odpowiedziała z rezerwą. Liliana skwapliwie przedstawiła go pozostałym przyjaciołom, nie puszczając jego ręki. Dopiero po dłuższym czasie, gdy poszła do toalety, Laura nachyliła głowę do Adama.
- Co ty tutaj robisz? Czy twoi koledzy też są tacy jak ty?
- Bardzo ładny eufemizm – pochwalił ją. – Są. Nie mamy prawa do zabawy?
- Nie wiem – przyznała. – Ale nie wierzę, że trafiłeś  akurat do tego klubu przypadkowo, i równie przypadkowo zwróciłeś uwagę na Lilkę.
- Jest bardzo ładna.
- Nie irytuj mnie…
- Boisz się o nią? Nie martw się, zorganizuję to tak, że szczęśliwa da mi kosza, obiecuję. Ale jeszcze nie dziś – uśmiechnął się. – Chciałem z tobą porozmawiać, owszem. Domyślam się, że ten rudowłosy kociak to twoja przyjaciółka, którą we wszystko wtajemniczyłaś?
- To Karioka – przytaknęła i przyciągnęła dziewczynę do siebie.
- I co, widujesz już duchy opiekuńcze? I te… tę szarańczę?
- Coraz częściej. Przez was nie wiem czasem, jak wejść do własnej klatki schodowej – rzekła ponuro. – Nie wiem, czego ode mnie chcecie. Mam założyć organizację pomocy zniszczonym domom? Nie sądzę, by odniosła spektakularne sukcesy na zbiórkach.
- A ten dom? – zapytała Karioka. – Jest stary, ale wydaje mi się zadbany całkiem, taki z duszą.
- Mhm. Taki starszy dziadek siedział na ławeczce przy latarni – wyjaśniła Laura. Adam uśmiechnął się szeroko, ale dziewczyna nie dopuściła go do słowa. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Posłuchaj… Zdajesz sobie sprawę, jak ciężko znaleźć kogoś, kto widzi nas w prawdziwej postaci? Kto może dostrzec te szkodniki i uwierzyć w naszą historię?
Wzruszyła ramionami.
- Skąd mogę wiedzieć?
- Ja z Natanielem szukamy jakieś trzydzieści lat. Jesteś pierwszą taką osobą, którą znalazł którykolwiek ze znanych nam opiekunów.
- Taak… to chyba nie jest częste zjawisko, Płomyk – skomentowała Karioka z przekąsem. Laura spojrzała na nią bez wyrazu, zanim odpowiedziała chłodno.
- A masz pomysł, co dalej, moja ty genialna przyjaciółko?
Karioka i Adam wymienili spojrzenia. Mężczyzna odchrząknął, podnosząc głowę.
- Liliana krąży niespokojnie jak sęp, więc pozwólcie, że opuszczę was, moje drogie – to mówiąc, poderwał się szybko. Laura z jękiem ukryła twarz w dłoniach.

Kilka dni później pogoda znacznie się pogorszyła. Gdy Laura wyszła ze stacji metra, zatrzęsła się z zimna, w pośpiechu zakładając kaszkiet. Karioka chowała się za rotundą, bezskutecznie szukając osłony od wiatru.
- Musisz się spóźniać w taki dzień? – ofuknęła przyjaciółkę.
- Przedłużyły mi się seminaria. Przepraszam… Przynajmniej Lilce zimno niestraszne.
- Wciąż umawia się z Adamem?
- Ano.
- Rozmawiałaś z nimi ostatnio?
- Można tak powiedzieć. Nataniel zapytał, czy już coś wymyśliłam.
- I co?
- Rzuciłam w niego kapciem.
Przez chwilę szły w milczeniu. Potem Karioka zaczęła chichotać.
- A przyniósł go z powrotem?
- Nie. Musiałam po niego zejść na dół, zanim te cholerne gargulce się do niego nie dorwały. I tak jednego trzepnęłam po głowie, już wyciągał te brudne, zaślinione palce – Laura zatrzęsła się wyraźnie. Karioka z udawanym współczuciem poklepała ją po ramieniu.
- W kinie ich nie ma? – Upewniła się raz jeszcze.
- Na szczęście nie. A co, myślałaś pewnie, że Pałac jest przeżarty na wylot?
- Byłoby mi trochę przykro.
- Przejścia przez blokowisko są koszmarem. Albo takie rozsypujące się cuda, wiesz, z oknami zabitymi dechami. Widzę, jak to potworkowate dziadostwo wysypuje się na chodniki i jezdnię.
- Właściwie trochę chciałabym je zobaczyć.
- Nataniel mówił, że jeśli będziesz mnie trzymać, a ja dotknę gargulca, to powinnaś móc go zobaczyć, choć prawdopodobnie niewyraźnie. Ale żeby go dotknąć, to musiałabym założyć rękawiczki ochronne.
- No tak.
- A wiesz, że one czasem przytulają się do brudasów?
- Słucham? – Karioka parsknęła śmiechem i popatrzyła na przyjaciółkę ze zmarszczonymi brwiami.
- Serio. Widziałam już kilku takich. Wiesz, co mają na bakier z mydłem od roku, czy coś. To taki gargulec go głaszcze po nodze, albo siedzi w plecaku i iska te swoje pluskwy, czy co one tam mają. Ble. Aż mnie mdli od tego.
- Blee, obrzydliwe.
- Właśnie.
- Cieszę się, że idziemy do kina, a nie na obiad.
- A masz bilety?
- Nie, rezerwację trzeba odebrać.

Po seansie Laura odprowadziła Kariokę na stację metra i bez pośpiechu skierowała się na własny przystanek. Wiatr w końcu przestał wiać i chociaż wciąż było zimno, wieczór był pogodny.
W 507 siedziała raptem garstka osób. Laura usiadła za kołem, opierając wysoko nogi i skuliła się, patrząc przez okno. Wypatrywała duchów opiekuńczych, zazwyczaj wychodzących o tej porze. Niektóre robiły przegląd budynku, inne spacerowały leniwie. Kilka zaglądało do nowego, pachnącego świeżością bloku. Laura starannie omijała wzrokiem zdewastowane budynki, wiedząc już, co może tam zobaczyć.
W nocy Wisła wyglądała jak gładka, roziskrzona tafla. Na nadbrzeżu w pomarańczowym świetle lamp przechadzały się pary i grupki ludzi. Most Świętokrzyski błyszczał na tle nocnego nieba, rozjarzony oświetlającymi pylon reflektorami, a jego odbicie w wodzie marszczyło się delikatnie.
Wysiadła na Gocławiu zachłystując się mroźnym powietrzem. Na większości otaczających ją balkonów zasiadły gargulcowate potworki, a ich krzyki, jęki i płacze z tej odległości brzmiały dla Laury jak brzęczenie. Dziś nigdzie nie było widać ani Adama, ani Nataniela.
Na pasach poczekała na zielone, choć na ulicy nie widać było ani jednego samochodu. Po dachach budek biegały chochliki, podfruwając na ocalałych skrzydłach i ciągnąc za sobą plastikowe torebki, które rozrzucały po całym chodniku. Laura przeszła, goniona ich chichotem.
Na schodach do klatki potworki urządziły zjeżdżalnię. Ominęła je, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, gdy stworzenia zagulgotały szyderczo i roześmiały się jednocześnie. W ciszy wjechała na szóste piętro i zamknęła za sobą drzwi od mieszkania. Dopiero na widok swojego czarnego jak noc kocura odetchnęła z ulgą.
- Trzeba się przeprowadzić, Piorunku. Koniecznie. Nie zdzierżę tego dłużej.
Kot zamiauczał donośnie i z podniesionym ogonem podbiegł do miski.
- Rozumiem, że jeśli tylko nie zapomnę jedzenia, to nie widzisz przeciwwskazań.
Spojrzał na nią i zamiauczał z niecierpliwością.
- Już lecę, lecę – mruknęła.

Przez pięć dni przez chmury nad Warszawą nie przebił się ani jeden promyk słońca. Laura siedziała w pokoju, przed książką i komputerem, woda w grzejniku szumiała monotonnie, a para znad herbaty osiadała na szybie.
Ani razu nie wyjrzała przez okno.
Na dachu sąsiedniego bloku przystanął Adam. Przelotny deszcz przykleił do skóry jego złote włosy. Potworkowate chochliki trzymały się z daleka od opiekuna, ściszając głosy i zerkając na niego przez ramię. Nie zwracał na nie uwagi. Widział oświetlony pokój Laury i profil samej dziewczyny, pochylonej nad książką. Brudne, niegdyś białe ocieplenie w pochmurny dzień prezentowało się gorzej niż zwykle. Liczne chropowatości, na których dzieci ścierały skórę wbiegając do klatki, gargulce wykorzystywały przy wspinaczce. Widział, jak zaglądają do mieszkań, jak sprawdzają szczelność okien, jak wyłamują drzazgi ze starych, drewnianych futryn, z których już lata temu oblazła farba.
Dziś przeleciał nad kilkoma najbardziej zagrożonymi dzielnicami. W niektórych plaga wyglądała na niemożliwą do zwalczenia. Domy popadły w ruinę, a z nimi ludzie. Chochliki jednego z domów rzucały w niego kawałkami cegieł.
Był zmęczony. Zmęczony i zniechęcony. Usiadł na krawędzi dachu, pogrążony w myślach. Dziesięć pięter niżej ludzie w przeciwdeszczowych kurtkach przemykali spiesznie chodnikami. Ktoś pozwolił psu załatwić się na chodnik, byle szybciej wrócić do domu. Ktoś nie trafił butelką do śmietnika i wzruszył ramionami, idąc dalej. Okruchy kolorowego szkła potoczyły się po kostce brukowej. Adam patrzył na to, odnotowując początki rozkładu. Tuzin chochlików weszło na podwórko i łapiąc się za ręce, zaczęło chaotycznie tańczyć.
W którymś momencie stracił czujność. Chochliki złapały go za nogi, ściągając z dachu. Nim zdążył zareagować, inne przytrzymały jedno ze skórzastych skrzydeł opiekuna, drąc je na krawędzi muru. Wyrwał się, a wtedy chochliki rozpierzchły się z chichotem. Widział kawałki swojej skóry, które utknęły w pęknięciach.
Z sykiem wylądował Nataniel, łapiąc dwa gargulce za resztki włosów i wyrzucając je poza dach budynku. Reszta zaczęła uciekać, piszcząc i sapiąc. Wtedy opiekun skierował wzrok na Adama, oglądającego skrzydło.
- W porządku, nic wielkiego się nie stało.
Wężooki skinął głową i podszedł bliżej.
- Rafael nie żyje.
Adam westchnął z żalem.
- Widziałem go tydzień temu. Nie można było spodziewać się niczego innego.
- Przegramy tę walkę. Zostanie nas garstka w reprezentacyjnej dzielnicy, jak ciekawy okaz w szklarni, a reszta posłuży za żer rozprzestrzeniającej się zarazie.
Zwykle optymistyczny Adam tracił już wiarę. Przytaknął przyjacielowi i zerknął jeszcze w okna pokoju Laury. Dziewczyna nie zmieniła pozycji, nawet na chwilę nie odrywając się od lektury.
- Trudno ją winić. Jest jedną z setek studentek bez koligacji, i bez charyzmy.
Nataniel nie odezwał się słowem.

Siedziała nad projektem, udając, że Piorun zasłaniający ogonem wykres w książce zupełnie jej nie przeszkadza, kiedy zadzwoniła Karioka.
- Słuchaj, okropnie nie chce mi się uczyć, może przejdziemy się dziś do takiej galerii, moja znajoma tam ma kilka obrazów?
- Trafiłaś w idealny moment – odpowiedziała Laura, przyglądając się, jak Piorun z mrukliwym zadowoleniem przesuwa się po pionowej osi wykresu. – Idziemy. Gdzie się spotkamy?
- Podjedziesz na Natolin?
- Dziś się chyba na wszystko zgodzę – przytaknęła, wstając z krzesła. Piorun obejrzał się na nią ze zdziwieniem.
Gdy wyszła ze stacji metra, Karioka właśnie szła w jej stronę.
- Dzięki za odciągnięcie od projektu.
- Polecam się na przyszłość. Chodź, to w tamtą.
Przez pewien czas szły w milczeniu, aż w końcu Karioka szturchnęła przyjaciółkę.
- Opisz to.
- Co?
- No wiesz, opiekuni budynków, gargulce na dachach, zaraza tocząca miasta… Myślałam o tym trochę i to jest moja rada: opisz to.
Laura spojrzała na nią z ukosa i potrząsnęła głową. Zatrzymały się na chodniku.
- I co dalej?
- Powysyłaj na jakieś konkursy, jak wygrasz, wiesz, ile osób to przeczyta? Od razu rozpropagujesz ideę!
- Ta, jak wygram, to może – prychnęła Laura.
Stały chwilę bez słowa. Laura wpatrywała się w czubki fioletowych glanów.
- Myślisz, że Nataniel i Adam będą zadowoleni z takiego rozwiązania?
- Jak wygrasz, to na pewno.
Dziewczyna westchnęła przeciągle i uśmiechnęła się krzywo do Karioki.
- Brzmi nawet dorzecznie. Dobra, niech ci będzie. Spróbuję.
Próbuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz