wtorek, 5 lutego 2013

Jak zostać uczonym?

Żywe Srebro, tom I, Neal Stephenson

Wydaje mi się nieco dziwacznym oceniać książkę, która jest pierwszym tomem pierwszego tomu trylogii. Oryginalnie „Żywe Srebro” zostało wydane jako jedna pozycja (czyli I tom trylogii "Cykl barokowy"), ponieważ jednak ów tom podzielony jest na trzy rozdziały – albo wewnętrzne części, jeśli ktoś tak woli, w kolejnym wydaniu owe trzy części zostały wydane jako osobne pozycje, ponoć dla wygody czytelnika. Mowa o wydaniach amerykańskich; w Polsce wyszła jedynie ta wersja, w której cala trylogia liczy 8 książek. Sądzę, że takie podziały zmieniają choćby mimowolnie sposób odbioru treści; inaczej ocenia się I tom trylogii, inaczej I tom I tomu…
Zatrzymałam się w czytaniu, aby napisać to, co myślę o pierwszej książce, zanim wrażenia z całego cyklu przytłoczą i zamienią kiełkujące we mnie uczucia, chociaż chcę porwać drugi tom i oddać się dalszej lekturze. Cenię Neala Stephensona za rozbuchaną złożoność jego powieści; tak jest i z obecnie czytaną. Jest to, między innymi, historia Towarzystwa Królewskiego i historia nauki, co samo w sobie jest dla mnie pasjonującym tematem. Początkowe rozważania o geometrii kartezjańskiej, początki rachunku różniczkowo-całkowego, zegary wahadłowe Huygensa tylko pogłębiły moją ciekawość. I chociaż dla mnie jest to fascynujące, nie wiem, co mogą na ten temat myśleć ludzie o zainteresowaniach humanistycznych. Być może będą przeskakiwać nad niezrozumiałymi i nieciekawymi wywodami. Mimo to opisy doświadczeń przyrodniczych, dzięki którym uczeni zdobywali wiedzę, ich przemyślenia, prowadzące czasem w ślepy zaułek, a czasem tak genialne, mogą być pasjonujące niezależnie od preferowanych dziedzin wiedzy. A może raczej docenią w większym stopniu niż ja cudowną ilość historii, ponieważ nauka nierozerwalnie wiąże się z polityką.
„- Tragedia uczonych z Europy Środkowej polega na tym, że wiecznie próbują stosować swą filozoficzną przenikliwość na niwie polityki.
- A Towarzystwo Królewskie jest…
- Całkowicie i bezwzględnie apolityczne – odparł Wilkins i posłał Danielowi sceniczne, dramatycznie przesadzone perskie oko. – Gdybyśmy nie mieszali się do polityki, za kilka pokoleń latalibyśmy skrzydlatymi rydwanami na księżyc.”
Nie miałam na myśli, że historii nie doceniam, ale nie znam zbytnio realiów XVII/XVIII wieku, by móc się na ten temat wypowiadać. Z mojego laickiego punktu widzenia powieść pod tym względem też jest ekscytująca, chciałabym tak tworzyć aluzje, żarty sytuacyjne i brnąć w niej tak… personalnie. Dla historycznych entuzjastów proporcje, w których poświęcą zainteresowanie aspektom książki, będą inne, niż moje własne, ale sądzę, że przyniesie im równie dużo frajdy.
Ta pierwsza część jest właściwie formą retrospekcji, w których zaczytywałam się z dużą przyjemnością i fascynacją. W obecnej chwili powiem, że jest to książka już bardzo dobra, choć jeszcze nie arcydzieło. Mówię jeszcze, bo pielęgnuję w sobie uzasadnioną nadzieję, że tak ostatecznie ocenię cykl.

Teraz odrobina niezadowolenia. Dlaczego, dlaczego mapy dołączone do całości „Żywego srebra”  zostały zamieszczone jedynie w trzecim tomie? Żebym na koniec lektury tych trzech części mogła sobie popatrzeć, czy dobrze wyobraziłam sobie Londyn, czy może abym jednak nosiła ze sobą 2/3 oryginalnie jednego tomu, w ten sposób tworząc farsę z podziału tomu dla wygody czytelnika? Oczywiście nie jest to pierwsza czytana przeze mnie rozdzielona książka, w której mapy znajdują się  w jednej z części, ale nigdy we wszystkich; w takich chwilach czuję się zaniedbana przez wydawcę, który wie, że nie wybiorę innej wersji, o ile nie zamierzam czytać w oryginale.

Mój plan zakłada kolejną opinię na blogu po lekturze całego cyklu, tym samym najwyraźniej znam już temat następnej notki. Z dodatkowych drobiazgów bez powiązania z resztą: Jedno z pytań, które utknęło mi w głowie podczas lektury, brzmiało: Jakim cudem oni wszyscy nie umarli z powodu zatrucia rtęcią? Przy okazji też, choć nigdy wcześniej się tym nie zainteresowałam, dowiedziałam się, że D’Artagnan rzeczywiście istniał. Nie to, żeby wyjątkowo przypominał swojego literackiego odpowiednika, jak uświadomiła mnie wikipedia. Podczas czytania książki, gdy na kartach powieści pojawił się Samuel Pepys, przypomniało mi się też, że prawdopodobnie widział szympansa i że z tego powodu chciałam przeczytać jego „Dzienniki”.
Na koniec: uwielbiam podziękowania, za informacje o specjalistach, do których publikacji można sięgnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz