niedziela, 6 stycznia 2013

1493. Odpowiedzi Charlesa C. Manna




Bardzo miłą i pozytywną wiadomością przedświąteczną okazał się mail od Charlesa Manna, autora „1493. Świat po Kolumbie”, który odpisał na moje pytania dotyczące tej książki, o której pisałam tutaj. Na swojej stronie (http://charlesmann.org) zachęca do kontaktu w sprawie swoich książek, z czego właśnie postanowiłam skorzystać; jak się okazuje, z pozytywnym skutkiem. Chciałam się podzielić tą korespondencją z wami. W tym celu rozwinęłam swoje wypowiedzi, żeby było widać, co konkretnie mnie zainteresowało i dlaczego.

1. Banany spędzają mi sen z powiek od jakiegoś czasu. Dokładnie od przeczytania „Duchów dżungli” Janusza Kaszy, ale to opowieść na jakąś inną chwilę. W każdym razie od tego czasu wiem, że banany oryginalnie pochodzą z południowo-wschodniej Azji, choć wiedza moja o bananach jest ułomna. W rozdziale „Dwa pomniki” pojawia się informacja, że na Hispanioli (Karaiby) pojawiły się wraz z Europejczykami afrykańskie banany. W rozdziale drugim „Wybrzeże tytoniowe” pojawia się zaś następujący fragment: „Dla Indian ugory były czymś w rodzaju komunalnego spichlerza, gdzie rosły sobie w naturalny sposób różne użyteczne rośliny, w tym (…) jadalne warzywa (dzikie banany i sałata)”.

C.M.: Rzeczywiście uważa się, że banany pochodzą z południowo-wschodniej Azji, ale były przez długi czas uprawiane w Afryce. Pierwsze banany przywiezione do Ameryk pochodziły z Afryki, prawdopodobnie poprzez Wyspy Kanaryjskie, gdzie już wtedy rosły. Natomiast odnośnik do bananów w drugim rozdziale musi być jakąś pomyłką, której nie mogę znaleźć w mojej książce, lub nie zrozumiałem cię dokładnie.

Chyba będę musiała wykonać swoje kalekie tłumaczenie i wysłać jeszcze raz maila, bo „dziki banan” będzie mnie teraz tak samo niepokoił jak wcześniej banany ogólnie.

2. W przypisie w rozdziale 2 „Wybrzeże tytoniowe” (w polskim wydaniu będzie to strona 76), znajduje się taka uwaga: „W ostatnich latach dzięki zaawansowanym technikom naukowcom udało się w warunkach laboratoryjnych udomowić gatunki, z którymi dotychczas było to niemożliwe; najbardziej znanym przykładem jest tu srebrny lis”. Tak się składa, że czytałam w National Geographic artykuł na temat tych osławionych srebrnych lisów (polska i angielska wersja tego artykułu). I moją główną myślą, czytając powyższy przypis, było: jakie zaawansowane techniki? Jakie warunki laboratoryjne? To lisy. W klatkach na fermie.

C. M.: Hodowcy lisów nie używali zaawansowanej techniki według współczesnych standardów, ale jest to zaawansowana technika w porównaniu do norm w przeszłości. Rozumiem to w ten sposób, że stosowali sztuczną inseminację kontrolując rozród zwierząt oraz pomiary zwierząt, aby określić, kiedy mają ruję, i tak dalej. Nic z tego nie mogłoby być dokonane z łatwością w przeszłości.

3. Nie wiem czy moje poszukiwania nazwy dżdżownic mogą być w jakikolwiek sposób interesujące, natomiast utknęłam na początku wspomnianego już drugiego rozdziału z odmianami „ziemną i czerwoną”, aż znalazłam, że to Lumbricus terrestris i Lumbricus rubellus. W sprawie tej drugiej jeszcze się upewniałam u autora. Sedno pytania jest jednak ciekawsze.
„Przybywszy do Jamestown w 1610 roku, Rolfe ubłagał kapitana statku, aby przywiózł mu trochę nasion N.tabacum z Trynidadu i Wenezueli. (…) Statki z Londynu coraz częściej zawijały do Jamestown i zabierały baryłki pełne zrolowanych liści. (…) Aby kompensować ten ciężar, marynarze wyrzucali na brzeg kamienie, żwir i ziemię zabrane z Anglii jako balast.
Niemal na pewno w ziemi, a przypuszczalnie również w bryłach korzeniowych sprowadzanych do osady roślin znajdowały się obie wymienione odmiany dżdżownic.”
Tu – teraz widzę to wyraźnie, stąd uważny wybór cytatu, abyście zobaczyli to równie wyraźnie – sformułowanie „sprowadzanych do osady roślin” naprowadziło mnie na zły trop. Zrozumiałam, a długo siedziałam nad dwiema stronami tekstu, że dżdżownice z Europy przywędrowały do Jamestown z Trynidadu i Wenezueli, co było absolutną nielogicznością. Ale przecież żadne inne rośliny nie były „sprowadzane do osady”.

C.M.: Co w książce (po angielsku) jest napisane, to, że dżdżownice pojawiły się w balaście z europejskich statków, a nie w sadzonkach tytoniu z Trynidadu.

Cóż, rzeczywiście. Jak teraz na to patrzę, wydaje mi się to oczywiste.
Zapytałam mojego korespondenta o zgodę na umieszczenie jego odpowiedzi na blogu, na co – co widzicie – wyraził zdanie, poprosił jednak, żebym zaznaczyła, że przeprasza, że odpowiedź zajęła mu tak długo (miesiąc). Ponieważ pytania były, jakie były, potrzebował czasu, aby  na nie odpowiedzieć. 
Sprawił mi dużą frajdę, odpisując i wyjaśniając moje wątpliwości. Cieszę się, że mogę się tym podzielić.

1 komentarz:

  1. fajnie tak, móc podyskutować z autorem :) ciekawe swoją drogą, ile wpadek wzięło się z tłumaczenia, brrr.

    OdpowiedzUsuń