Między
oceanem a nieokiełznaną dla białych dżunglą, niemal nietkniętą naszą białą
stopą, ciągnie się nieomal równie niezrozumiałe wybrzeże, odcięte od reszty
Ameryki Południowej.
Ani Gujana,
ani Surinam, czy wreszcie zamorski region Francji – Gujana Francuska, nigdy
wcześniej nie zwróciły mojej uwagi. Zainteresowały za to Brytyjczyka, który
spróbował zrozumieć gujański świat dwóch ostatecznie niepodległych kolonii i
francuskiego departamentu. Nim wyjechał, przygotował się solidnie, czytając o
historii regionu, przyrodzie, polityce. Przebrnął przez wiele historycznych
pozycji, a nawet raport grupy śledczej i przygotował notatki. Postanowił
zobaczyć, co stało się z miejscami, o których czytał i jak żyją ludzie, zamieszkujący
dawne kolonie.
A potem
opisał swoje doświadczenia (przywożąc z podróży trzy tysiące stron notatek,
dziesięć godzin nagranych wywiadów i tysiące fotografii). Opisał interesująco,
barwnie, przytaczając fascynujące rozmowy i szafując słowem „rozkosznie”. Nie
jest zupełnie obiektywny, czasem nie waha się wyrazić swojego zdania. Co i rusz
opowiada historię kraju, o której czytał i konfrontuje z rzeczywistością, jaką
zastał, a opowieści rzeczywiście potrafi snuć. W treści powołuje się na
fragmenty książek, co wywołuje u mnie miłe uczucie podróży poprzez kraje i
książki jednocześnie. Można też wynotować sobie kilka pozycji i zastanowić się,
czy nie miałoby się ochoty przeczytać ich samemu.
Poza
podpieraniem się pozycjami, z których dowiadywał się o regionie, jeszcze jeden
element świadczy o jego skrupulatności: dużo zwierząt i część roślin w
nawiasach ma podane łacińskie nazwy. To miły gest w stronę zaciekawionego
czytelnika.
Wkoło zaś
szalała przyroda; podpływały manaty, po drzewach przebiegały sajmiri (w książce
pod nazwą „trupia główka”, ale z właściwą sobie nazwą łacińską obok),
rezydowały całe plemiona kajmanów i zaskakiwał widok aguti. Dzięki Johnowi Gimlette
dowiedziałam się o istnieniu dziwolotków (nota bene, jak już poinformował mnie Internet,
nie tylko w Ameryce).
Wiem już, że
wenezuelskie dzieci w szkołach uczą się, że spora część Gujany powinna należeć
do nich i patriotycznym obowiązkiem Wenezuelczyka jest ją odzyskać; że w
Surinamie mają banknot o nominale dwa i pół dolara; że Unia Europejska sięga
terytorialnie aż do Ameryki Południowej; że maroni uważają kobiety za
niebezpieczne, zwłaszcza w trakcie miesiączki, bowiem płyny maciczne (urocze
sformułowanie) mogą spowodować śmierć. Zapoznałam się bliżej, niż bym
przypuszczała, z historią masowego samobójstwa sekty wielebnego Jonesa (tzw.
Świątyni Ludu). I jak brzmi talkie-talkie. I jest to jedynie niewielki wybór wiadomości,
którymi dysponuję dzięki tej książce.
A to
wszystko w formie (profesjonalnej) gawędy i dyskusji – z dawnymi podróżnikami i
obecnymi mieszkańcami. Mogłabym znaleźć jedną czy dwie niedoskonałości
(przyrodnicze, to w końcu moja działka), ale nie uważam, aby autor musiał znać
się na absolutnie wszystkim, a podziwiam pracę, jaką włożył w tę książkę.
Niniejszym
chciałabym też ogólnie zareklamować serię podróżniczą Orient-Express
wydawnictwa Czarne, w ramach której wydano „Dzikie wybrzeże”. Jest to trzecia
pozycja z tej serii, jaką czytałam, i jedynie pogłębia mój apetyt na kolejne.
Podoba mi się zarówno szata graficzna, dyskretna i gustowna, jak i ciekawe
lektury, w których autorzy dzielą się swoimi przemyśleniami, prowadząc
interesującą pogawędkę z czytelnikiem.
Wracając
jeszcze do „Dzikiego wybrzeża”, ilość treści dotyczącej każdego z krajów
odpowiada jego powierzchni, poświęcając najwięcej miejsca Gujanie, mniej
Surinamowi i najmniej Gujanie Francuskiej. W ciekawy sposób podana została
bibliografia – zamiast listy pozycji natykamy się na tekst, podzielony
tematycznie i opowiadający, gdzie i czego autor szukał i co poleca.
A w ramach
ciekawostki, pierwszy akapit posłowia, który wzbudził moje spore zainteresowanie:
„W listopadzie 2009 roku Gujana i Norwegia podpisały historyczne porozumienie,
na mocy którego Gujana przekazała Norwegii nadzór nad swoimi lasami w zamian za
pięcioletni pakiet pomocowy wartości dwustu pięćdziesięciu milionów dolarów.”
Uwielbiam książki o podróżach. Co jest dziwne, biorąc pod uwagę moją ogólną niechęć do podróżowania ;P Niemniej lektura wydaje się warta przeczytania :)
OdpowiedzUsuńTalkie-talkie? Dziwolotki? Czymkolwiek są, ja też chcę wiedzieć! :D
OdpowiedzUsuńDziwolotki proponuję wygooglać, bo ich zdjęć w książce nie ma :) Ale talkie-talkie czeka w książce na ciebie.
Usuń