środa, 6 marca 2013

Nie dane mi jest zostać geniuszem, może będę erudytą?

Cykl barokowy, Neal Stephenson

Po skończeniu całego cyklu, na który składa się „Żywe Srebro”, „Zamęt” i „Ustrój Świata”, z przyjemnością odnotowuję, że mój początkowy zachwyt nie był bezpodstawny. Ponieważ uzmysłowiłam sobie, że nigdzie wcześniej nie dałam do zrozumienia, czym właściwie jest „Cykl barokowy”, choć to spóźnione i prawdopodobnie niepotrzebne z mojej strony, niniejszym spieszę z wyjaśnieniem, że jest to powieść historyczna.
II część „Żywego Srebra”, czyli księga „Król Wagabundów” zaczął się poznaniem dwóch nadzwyczaj interesujących postaci, prowadzących fascynujące dialogi. Doszło do tego, że czytałam je Bartkowi na Skypie. Około 14 stron. Nie zniechęcał mnie, ba, co więcej, śmiał się, co uważam za w pełni adekwatną reakcję. Księga była wyjątkowo zabawna i sprytna, choć sprytu i wiedzy, podobnie jak ironii w żadnym tomie nie brakuje. Jednocześnie myślę, że sfilmowane przygody Jacka cieszyłyby się znaczną popularnością.
Warsztat i styl pisarza są świetne i wyrównane, choć podtrzymuję, że powieści ma rozbudowane jak szalony zamek-labirynt, ale wszystkie skomplikowane relacje, detale i powiązane wątki prowadzi pewną ręką, bez zawahania. To, co mi się podoba, nie wszystkim musi przypaść do gustu i sądzę, że niektórym może się dłużyć cykl; rozważania naturalistów, polityka, a właściwie nie tyle tematy, co sama obszerność i bajecznie bogato rozpisane szczegóły, które mogą być uznane za nużące. Dla mnie jednak nużące nie były.
W „Ustroju Świata” debata Leibniz-Newton była dla mnie czymś fantastycznym, ponieważ problem pogodzenia – czy też uświadomienia sobie braku potrzeby godzenia – wiary z nauką jest wciąż aktualny, z tego co czasem zauważam w artykułach, opiniach internetowych i innych źródłach masowego przekazu. Poniekąd poboczny wątek niewolnictwa zaś wydał mi się czarujący ze względu na niecodzienny sposób przedstawienia, chociaż był jednocześnie nadzwyczaj „czysty” jak na tak brudny temat.
Zachwycił mnie epilog, zwłaszcza cytat, który zamyka cały cykl i jest sarkastycznym komentarzem autora, ale nie chcę go przytaczać. Sądzę, że jest to coś, co każdy powinien sam odkryć na zakończenie tej książkowej przygody.
Zachwyciła mnie rola alchemii. Chyba po raz pierwszy spotkałam się w powieści z przedstawieniem alchemii, w której ta nie byłaby czystym okultyzmem, szarlatanerią i/lub magią, ewentualnie ślepą drogą rozwoju naukowego.
Filozofia naturalna (nauka), alchemia, polityka i losy ludzi zostały splecione we wspaniały gobelin, i o ile ktoś lubuje się w gobelinach, te historie powinny go wciągnąć. Dla mnie śledzenie wewnętrznych rozważań bohaterów było zajęciem zajmującym, podobnie jak wspomniany już filozoficzny dyskurs dwóch geniuszy i stopień skomplikowania intrygi i wzajemnych powiązań… różnych aspektów życia, chyba tylko tak umiem to opisać. Nie brakowało humoru, ale przede wszystkim określiłabym, że nie brakowało dystansu. Zostało to pokazane przez narrację z punktu widzenia niektórych bohaterów, których charakter i przeżycia spowodowały, że umieli patrzeć na siebie z przymrużeniem oka. Lekko drwiący wyraz był dla mnie obecny w całej powieści, przydając jej dodatkowych walorów literackich.
Proponuję każdemu, by sam zagłębił się w kipiel żywego srebra i sprawdził, czy coś z niej może powstać. By sam ocenił, czy filozofia naturalna, to droga, którą słusznie podążyliśmy, oraz, czy pora na kolejną zmianę ustroju, czy wciąż trzymamy się tego, który stworzyli Leibniz, Newton, Towarzystwo Królewskie i kolejne Akademie Nauk.

Sprawy techniczne. Całe wyjaśnienie, dotyczące podziału 3 tomów na 8 mniejszych pozycji, tłumaczone ich wewnętrznym podziałem na księgi, runęło w gruzach wraz z otwarciem przeze mnie „Zamętu” (tom I). Na początku książki znajduje się adnotacja od autora, który informuje, że ze względu na to, że akcja w dwóch księgach składających się na „Zamęt” toczy się równolegle, pozwolił sobie poprzelatać księgi. I tym sposobem po kilkudziesięciu czy kilkunastu stronach księgi „Juncto” przenosimy się do „Bonanzy”, by po kolejnej porcji opowieści wrócić do „Juncto”. Wydawniczy podział na „Zamęt 1” i „Zamęt 2” jest arbitralnie wyznaczony najbliżej fizycznego środka książki.
Kontynuując również zażalenie z pierwszej notki dotyczące map, poskarżę się nie tylko na mapy, ale także na drzewa genealogiczne dynastii, zawarte jedynie w  I tomie. Może to test na pamięć wzrokową, którego nie przeszłam celująco. Może po obejrzeniu wspomnianych genealogii powinnam do nich więcej nie wracać i posługiwać się zapamiętanymi informacjami. Cóż, faktycznie udało mi się przypomnieć kto z kim i dlaczego, tym bardziej, że autor zostawia tropy w powieści; byłam poza domem i nie miałam możliwości wzięcia I tomu z półki i odszukania potrzebnych informacji. Da się, ale czemu nie można pomyśleć o komforcie czytelnika? Nie zmienia to faktu, że cieszę się, że „Cykl barokowy” w końcu wpadł w moje ręce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz