[Ponieważ z dzikim zachwytem przeczytałam lata temu (a
dokładniej pięć lat) „1491. Ameryka przed Kolumbem”, podkreślając połowę
książki, dyskutując godzinami nad pewnymi fragmentami i próbując wcisnąć książkę
niemal każdej bliskiej osobie (o której wiedziałam, że odda egzemplarz),
niemalże rzuciłam się na „1493”, potykając się o własne nogi w drodze do
księgarni.
Ostatnio przypadkowo wybierałam lektury powiązane z
odkryciami geograficznymi. Miałam zatem zupełnie nieplanowany ciąg właściwych
lektur, więc idee w książce w wielu przypadkach nie były już dla mnie tak
odświeżające (tutaj chętnie wstawiłabym dygresję na temat „1491”, ale się
powstrzymam). Mimo to lektura nowej pozycji Manna była interesująca.]
Autor, który zachwycił mnie już przy „1491”, ponownie
solidnie przygotował się do kolejnej pozycji. Bibliograficzny rozmach* i
dziennikarskie umiejętności pozostały znakiem firmowym Manna. Jego lekkie pióro
pozwala z łatwością brnąć przez historyczne fakty, chociaż kosztem uczynienia faktów
interesującymi jest pewna beletryzacja historii.
Główną ideą książki jest zderzenie Eurazji i Afryki z
Amerykami. Cytując: „Z punktu widzenia ekologów było to najważniejsze w
historii Ziemi wydarzenie od czasu wymarcia dinozaurów”.
W książce gospodarka i polityka są nierozerwalnie
splecione z ekologią. Czy zdajemy sobie sprawę, jak przypadkowe elementy
wymiany między kontynentami wpłynęły na obecną sytuację świata? Kto z nas
wyłamał się z szablonowego myślenia o Europejczykach zasiedlających Ameryki, a
zamiast tego zastanowił się nad ogromną ilością sprowadzonych tam Afrykanów? I
dlaczego rozpropagowaliśmy (my, Europejczycy) malarię na resztę tropikalnego
świata? Ile przemian dokonało się w tak poniekąd niedługim czasie? Jakim cudem
Szwajcaria czy Belgia mogą słynąć z czekolady, a bataty w Chinach mogły odegrać
tak ważną rolę, jak skądinąd równie egzotyczny ziemniak w Europie? Od kiedy
naprawdę trwa globalizacja?
Chociażby nasza dobrze ugruntowana wizja Indian – koczowników
na mustangach to świat, który jeszcze w XIV wieku nie istniał. Przecież tak
naprawdę wiemy o tym, nawet jeśli nigdy sobie tego nie uświadomiliśmy – o wprowadzeniu
koni na kontynent amerykański akurat w szkole mówiono. Czy jednak kiedykolwiek
zastanawialiśmy się, jak wyglądało życie Indian uprzednio? Czy pomyśleliśmy
kiedykolwiek, że mogli być osiadłymi w jednym miejscu – rolnikami?
Moje nowe ulubione słowo, którym zdążyłam już zatruć życie
ukochanego, to homogenocen. Utworzone od słowa homogenizacja, oznacza epokę,
którą możemy dostrzec wokół nas: kolejne miejsca upodabniają się do siebie
ekologicznie i tak świat ulega „scaleniu”. Tak Mann nazywa świat, w którym
żyjemy, a który narodził się po 1942. I z pasją opisuje jego początki.
Tak właściwie nie rekomenduję przeczytania tej książki.
Każdemu, kogo zachęcił powyższy opis, kogo interesuje historia zarówno
prekolumbijska jak i odczarowana z europocentryzmu epoka odkryć geograficznych,
albo chce wiedzieć, jak powinno wyglądać zrównoważone rolnictwo, rekomenduję
przeczytanie obu dostępnych w Polsce książek Manna, rozpoczynając od pierwszej. Pozostałym nie polecam.
*Ilość pozycji bibliograficznych oszacowałam na około 1200.
Pozwolę sobie nie liczyć ich pojedynczo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz