To opowieść z bardzo długimi wstępami do rozdziałów.
To dwie opowieści.
To jedna historia z różnymi bohaterami.
Przypuszczam, że wszystkie odpowiedzi mogą być prawidłowe.
Dla różnych czytelników; albo dla różnych czasów tego samego czytelnika. Ja
skłaniam się ku trzeciej.
Być może zwyczajnie mam słabość do Carda. „Grę Endera”
wspominam z zachwytem, który nie zmalał, gdy przyszło do „Mówcy umarłych”, czy „Ksenocydu”.
Słyszałam kiedyś opinię, że w swych książkach stara się przekonać czytelników
do swojej wiary, ale moja wiedza o mormonach (a właściwie jej brak) nie
upoważnia mnie do zajmowania stanowiska. Jeśli nawet tak jest, nie widzę nic
niezwykłego (ani niewłaściwego) w przekonywaniu ludzi do idei, w którą się
wierzy; przypadek przekonywania do idei, w którą nie wierzy się zupełnie, też
nie jest odosobniony.
Co zachwyciło mnie w „Tropicielu”, to pożywka dla umysłu.
Jakby człowiek rozwiązywał łamigłówkę umysłową, układając przedstawione
paradoksy i prawa we właściwej relacji. Bawiłam się świetnie! Chociaż twierdzę,
że nie lubię książek SF, ta książka ma w sobie to, za co kocham science-fiction
(gdy już przechodzę od relacji „nie lubię”). Żonglowanie prawami fizyki w
sposób jeśli nie realistyczny, to urealniony (a co, jeśli…), przemyślenia
dotyczące ludzkiej natury, oraz (co poniekąd mogłoby być zaskakujące)
rozważania o ekosystemach. Zawsze podziwiam ogrom pracy, przemyśleń i
poszukiwań włożony w tak powstałą powieść, ale przede wszystkim chodzi o idee. O
zupełnie rzeczywiste sprawy dotyczące (zazwyczaj jednak) ludzkości, które
przedstawione w otoczce SF pozwalają na rozpatrywanie procesów, zjawisk, bez
wspominania o realiach naszego świata, które to realia odwracając uwagę od
głównej osi powieści, powodują dyskusje na temat nieistotny w tej sytuacji.
Mimo powyższego akapitu, nie jest to tak śmiertelnie poważna
książka, jak mogła właśnie zabrzmieć. Poważną książką (jakkolwiek wielkie nie
jest to uproszczenie) nazwałabym „Diunę”, „Hyperiona”, albo „Oblicza Wód”. „Tropiciel”
jest przystępny, łatwy do czytania, z przyjemnymi dialogami i zabawną ironią,
która przypadła mi do gustu i wywołała parę uśmiechów.
Wydawało mi się, że znalazłam błąd, ale po wgłębieniu się w
treść (i książki, i błędu), wytłumaczyłam go sobie w sposób satysfakcjonująco
zgodny z uniwersum. Jeśli jest tak, jak sobie przemyślałam, to smakowity
drobiazg. Na pociechę znalazłam kolejny błąd, ale nie wiem, czy należy do
autora, czy tłumacza (a może redaktora?). Nie zaburza czytania, ale korci mnie,
żeby dowiedzieć się, kto się pomylił. Jeśli ktoś może podzielić się cytatami z
angielskiej wersji, śmiało!
Co szczególnie mi się podobało, to to, że mogłam snuć
dodatkowe teorie równoległych wszechświatów, łącząc je sobie z informacjami
(wydarzeniami) przedstawionymi w powieści. A także możliwość powiązania czasu z
grawitacją, co uznałam za oryginalny koncept (być może tylko dlatego, że
wcześniej się z nim nie spotkałam, a tak naprawdę gdzieś już zaistniał.
Gdzie?). Ciekawy, zabawny, i uzasadniony.
Oraz racjonalizacja zła. Czyli coś, co najwyraźniej robimy
na co dzień. Związane z nią jest zagadnienie, o którym wielokroć myślałam: „Wybiórcza
świadoma ślepota pozwala ludziom ignorować moralne konsekwencje ich wyborów. To
była jedna z waszych najcenniejszych cech gatunkowych, z perspektywy
przetrwania każdej pojedynczej ludzkiej społeczności.”
Ostatecznie chciałam zacytować myśl, która zwyczajnie
spodobała mi się i myślę nad przyjęciem jej do własnego użytku. To dużo
prostsza (i prawdziwsza) forma wyrażenia tej myśli. Może zepsuje klimat
poprzedniej części wpisu, ale mam na to ochotę.
„ Dla dzieci miłość to uczucie; dla dorosłych to decyzja.
Dzieci czekają, by przekonać się, czy ich miłość jest prawdziwa, patrząc, jak
długo trwa; dorośli czynią ją prawdziwą, wykazując się niezłomnością w swym
postanowieniu.”
I pomyśleć, że to I tom cyklu. Ciekawi mnie, jak zmieni się
struktura powieści w następnym tomie.
A wiesz, że jakoś nigdy nie czytałam Carda? Rzadko sięgam po sci-fi, a w bibliotece natknąć się mogę chyba tylko na "Grę Endera", która regularnie na mnie łypie z półki i po Twoch zachwytach chyba już przestanę się bać (może znowu zacznę w trakcie czytania, ale to już inna sprawa XD). A co do samego "Tropiciela", poza wszystkimi innymi miłymi i mądrymi rzeczami, jakie o nim napisałaś, najbardziej urzekł mnie początek notki i teraz chciałabym przeczytać tę książkę choćby po to, żeby sprawdzić, która odpowiedź będzie prawidłowa dla mnie... ^^
OdpowiedzUsuńCzemu masz zacząć się bać podczas czytania, czy "Gra Endera" cię już jakoś skrzywdziła osobiście? :) jak ci się nie spodoba, to mogę ją przeczytać, odświeżyć sobie i przedyskutować z tobą, co ty na to?
UsuńJa po prostu podchodzę do science-fiction jak pies do jeża, tylko czasem zdarzy mi się jakiś "Hyperion", który zmniejsza wątpliwości ;) Może jestem za bardzo zabaśniona albo za głupia ;P Ale z Twojej opinii o twórczości Carda wynika, że raczej mogę, więc z następnego kursu do bibci wrócę z "Grą Endera" ^^
UsuńPrzecież wiesz, że zasadniczo też nie jestem fanką, ale są książki... Nota bene "Gra Endera" była chyba pierwszą SF, którą czytałam (o ile nie liczymy Verne'a, co prawda ojca gatunku, ale teraz chętnie wykorzystywanego jako inspiracja do steampunka).
UsuńPamiętaj, co rzekł Gaiman: "Read a lot & outside your comfort zone".