piątek, 24 maja 2013

Wiły


Tytułem wstępu: Opowiadanie napisałam na konkurs Dni Fantastyki pt. „Klasyczna baśń w nowoczesnym wydaniu", który to temat jest wyjątkowo obszerny i ogólny. Wybrałam "Kwiat paproci" i tak powstało niniejsze opowiadanie, które w założeniu miało być krótkie - i jest. Nie jestem pewna czy miało być opowiadaniem erotycznym, ale się nim stało i tym sposobem powstało moje pierwsze opowiadanie erotyczne w życiu. Sama nie wiem co o tym myśleć. Wciąż nie znalazłam dobrego tytułu, dlatego jest taki, jaki jest.


 

- Chodź z nami – szepnęła dziewczyna. Chociaż chowała się za krzakami jeżyn, Jackowi wydawało się, że nie ma na sobie ani skrawka ubrania. Blada skóra wyróżniała się w nocy i pobudzała jego wyobraźnię. Nerwowo przełknął ślinę. Podejrzewał, że jest rusałką.
- Z wami?
Z szelestem odsuwanych gałęzi za plecami dziewczyny pojawiły się kolejne dwie panny, najwyraźniej siostry pierwszej. Chichotały i zerkały na niego z ciekawością. Piersi jednej z nich były doskonale widoczne, a ogień kupalnych ognisk nadawał jej skórze ciepłą barwę. Stanęła obok siostry. Poczuwał oblewającą go falę gorąca.
- Chodź, będziemy się świetnie razem bawić. – Uśmiechnęła się szeroko. Na długich, rozpuszczonych włosach nosiły wianki z polnych kwiatów, a oczy skrzyły się życiem, ogniste, namiętne. Zauważył to, gdy udało mu się oderwać uwagę od jasnej, gładkiej skóry i sterczących sutków. Musiały być rusałkami. Ponownie przełknął ślinę, a wtedy pierwsza podeszła o krok i zapraszająco wyciągnęła do niego rękę. Zdecydowanie była naga; teraz mógł dojrzeć zarys jej lewej piersi i kształtną linię biodra. Uśmiechnęła się łobuzersko, a w jasnych oczach migotało ognisko. Z westchnieniem chwycił wyciągniętą dłoń, a wszystkie trzy zachichotały. Obejrzał się jeszcze, ale nikt ze zgromadzonych wokół ogniska ludzi nie zerknął nawet w ich stronę. Pociągnęły go niecierpliwie, więc posłusznie ruszył za nimi w głąb lasu. Tak jak sądził, wszystkie były nagie. Nie zdołał stłumić kolejnego westchnienia.
- Chodźmy głębiej, by nikt nas nie słyszał. – Najmłodsza uśmiechnęła się kusząco pełnymi wargami. W tym samym momencie poczuł pod koszulą ciepłą dłoń. Trzecia schwyciła go za rękę. W lesie ich skóra straciła ciepłą barwę, ale blade wciąż były dość dobrze widoczne i piękne.
Dłuższy czas przedzierali się przez las, który plątał stopy, łydki i kolana, zatrzymując ich bogactwem krzewów, nisko płożących się malin,  paproci i korzeni. Jacek z trudem brnął naprzód, nie mogąc się skupić na omijaniu przeszkód, gdy ręce dziewcząt zdawały się żyć własnym życiem na jego ciele, a jedna musnęła twardą wypukłość w spodniach. Jęknął, a one roześmiały się ponownie; nie słyszał nic poza ich śmiechem, a siostry przykładały jego dłonie do swoich piersi, ściskając je i gładząc.
Gdy wędrówka zaczęła przypominać okrutną torturę, jedna zatrzymała się.
- Może tutaj? Mamy dywan z paproci.
Przytaknęły i spojrzały na niego pytająco.
- Gdziekolwiek – odpowiedział słabym głosem. Roześmiały się; ciągle się śmiały, co było dziwne, ale i urocze. Okrążyły go, ściągając mu koszulę i rozsznurowując spodnie. Przyciągnął jedną bliżej, zsunął dłoń z jej piersi niżej, a ona jedynie oblizała się lubieżnie. Nawet w lesie ich oczy wydawały się iskrzyć.
Druga popchnęła go, a wywracając się pociągnął za sobą wszystkie. Wylądowali dość miękko na grubej warstwie paproci, z trzaskiem pękających łodyg. Zapiszczały, zaskoczone, ale chwilę później już kontynuowały pieszczoty. Widział przed sobą ich splątane w nieładzie włosy, kołyszące się pełne piersi. Złapał za pośladek klęczącą obok dziewczynę i ścisnął ją, sięgając niżej. Z drugiej strony jej siostra przysiadła na piętach i wychylając się w tył, rozchyliła uda. Sięgając do niej drugą ręką, poczuł na sobie miękkie, gorące usta i jęknął. W tym momencie dłoń zaplątała mu się w jakąś roślinę. Szarpnął ręką, próbując się uwolnić, ale wydawało się, jakby każdy palec z osobna splótł się z łodyżką. Szarpnął ponownie, przekręcając głowę, by spojrzeć na roślinę, która go zatrzymała. Dziewczyna zerknęła w ślad za jego spojrzeniem i sapnęła, zaskoczona.
- Znalazłeś kwiat paproci!
W tym momencie udało mu się urwać nieszczęsną roślinkę, która omotała mu palce. Przybliżył ją do oczu, a siostry przyglądały mu się w nabożnej ciszy.
Pięć płatków mieniło się złoto nawet w ciemnościach, a środek zdawał się śmiać do niego. Jacek podparł się na łokciu, patrząc na dziewczyny.
- Kwiat paproci? Ten kwiat? Poważnie?
Przytaknęły, a jedna wskazała obok jego głowy.
- Stamtąd go zerwałeś. Z paproci. Widać łodyżkę. Paprocie nie mają kwiatów.
Obejrzał się i przyjrzał uważnie. Urwana łodyżka na wyciągnięcie ręki. A w ręku trzymał kwiat, jakiego nigdy nie widział. Kwiat śmiał się i błyskał złotawo do Jacka.
- Musisz go zabrać ze sobą. – Najmłodsza z sióstr, siedząc okrakiem na jego udach, wpatrywała się z przejęciem.
- Jasne – odpowiedział i na chwilę położył go na piersi, rozglądając się za koszulą. Ledwo go położył, kwiat momentalnie przylgnął do skóry.
- No tak. Teraz go nie zgubię. – Dziewczęta zachichotały. Jednak gdy sięgnął dłonią do jednej z nich, nie były już tak chętne, jak wcześniej, a ich oczy patrzyły złowrogo. Zmarszczył brwi i chciał coś powiedzieć, gdy uderzyła go przenikliwa cisza, jaka zapanowała w lesie. Usiadł, rozglądając się niespokojnie.
Zaraz za nim, nieco tylko zasłonięta przez drzewa, znajdowała się polana. Ogniska strzelały iskrami aż po rozgwieżdżone niebo. Rusałka wciąż trzymała dłoń płanetnika, z którym skakała przez ogień, a teraz wpatrywała się w Jacka i otaczające go dziewczęta wielkimi, przerażonymi oczami. Była do nich podobna, drobna, naga, z wiankiem z ziół na jasnych włosach. Wokół ogniska Jacek widział czarownice, ogniste latawce, upiory, strzygi i wodniki, liczne skrzaty i płaczki, a w głębi polany z przerażeniem dostrzegł pięciogłowego smoka. Wszyscy stali w bezruchu, wpatrując się w Jacka. Wokół ogniska, na olbrzymich paprociach kwitły drobne, kolorowe kwiaty, niepodobne do złotego kwiatu na piersi Jacka. Dziewczęta przy jego boku wstały.
- Nie rozumiem – powiedział, w osłupieniu obserwując leśne ognisko. Nim zdążył cokolwiek pojąć, kwiat zapuścił korzenie wprost do jego serca. Nie dostrzegł tego od razu, obracając się do sióstr.
Stały, obserwując go z zadowoleniem. Ich piękne twarze miały złośliwy, okrutny wyraz, a wśród zdeptanej roślinności widać było dobrze ich nogi, poniżej kolan zmieniające się w kozie.
- Wiły – szepnął.
Najstarsza przytaknęła z uśmiechem. Nachyliła się do niego.
- Kwiat może ci dać, czego zapragniesz. Pamiętaj tylko, że z nikim nie wolno ci się tym dzielić.
Korzenie głęboko w jego sercu nie pozwoliły mu zaprotestować. Więcej, czuł zadowolenie, że spotkanie z wiłami skończyło się dla niego tak szczęśliwie. Tylko smutne oczy rusałki niepokoiły go przez chwilę.

W ciągu kilku lat we wsi wszystko się zmieniło. Tajemniczym sposobem Jacek został panem i zamieszkał we dworze. Ludzie szeptali o nieczystych mocach, ale bali się odezwać głośniej. Kiedy ojciec przyszedł z prośbą o pomoc, Jacek milczał, jakby miał żelazny pancerz zamiast uczuć. Gdy ojciec odszedł, Jacek pił, hulał i wychłostał paru ludzi dla poprawy nastroju, a kwiat mocno ściskał mu serce.
Najpierw umarł ojciec, potem matka i siostra Jacka, z biedy, chorób i ciężkiej pracy. Nikt nie przekazał mu wieści, a on nie pytał o rodzinę, kiedy kolejne kapele przygrywały do tańca, zagłuszając krzyki bitych i poniewieranych.
Aż ludzie zbuntowali się, z widłami wdarli do dworu, rozsiekali pana, co dawniej wieśniakiem był jak oni, a gdy na wszelki wypadek serce przebijali kołkiem, nie zauważyli, jak zasuszony kwiatek odpadł od martwej już skóry Jacka.
Wiły tańczyły na jego grobie, śmiejąc się serdecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz