„Czasami podróże zaczynają się, nim jeszcze postawi się
pierwszy krok.”
Nie zdarzyło mi się jeszcze czytać podróżniczej historii tak
osobistej (zwłaszcza w ten, moim zdaniem, niekonwencjonalny sposób; nie był to
bowiem pamiętnik). Tak pięknej, smutnej i rozumnej, a w tym wszystkim intymnej
i czułej. Miałam wrażenie, że Thubron pozwolił mi dyskretnie i z umiarem
zajrzeć do swojego wnętrza i przez cały czas czułam się poruszona tym gestem.
Być może nie powinnam się przyznawać, ale zanim nie
dotknęłam tej książki w księgarni, nie słyszałam o górze Kajlas. Cieszę się, że
zdecydowałam się dowiedzieć więcej o świętej górze dla wyznawców hinduizmu,
buddyzmu, dżinizmu i bon. Cieszę się, że opowiedział mi o niej Thubron. W tej
podróży, dzięki jego sugestywnym opisom, wyobrażałam sobie surowe, piękne
krajobrazy Nepalu i Tybetu; kwitnące kwiaty i śpiewające ptaki, które mijał po
drodze. Niezależnie od osobistej nuty, był przygotowany i zaangażowany.
Opowiadał o wcześniejszych zapisach, o podróżach, historii miejsc, które mijał,
a wszystko to w sposób, który tak bardzo mnie zachwyca – zrównoważony,
spokojny, subtelny.
I podróż, i książka są osobiste i pełne zadumy, zestawiając
ze sobą europejskie i dalekowschodnie postrzeganie życia (i śmierci). Choć jest
krótka, to nie mam poczucia niedosytu. Jest pełna, i jest właśnie taka, jaka
powinna być. Jak zwykle w serii Orient Express oprawa graficzna jest nienachalna
i pasuje do treści i tego dyskretnego tonu, w którym Thubron prowadzi nas na
pielgrzymkę.
„Teraz istniejesz w barwie mojego głosu”.