Już od roku
stała na mojej półce i czekała na przeczytanie. I choć byłam zachwycona
poprzednimi książkami autorki, tutaj niepokoiłam się, czy to aby książka dla
mnie. Czy nie rzuci się cieniem na poprzednie czarowne historie.
Niepotrzebnie.
Jest zaklętą
magią znajdującą się w zasięgu naszej dłoni.
Czułam się,
jakby ktoś ubrał moje serce w słowa i udało mu się zmieścić je w dwóch
zdaniach, a potem uplótł z nich całą historię, aby mnie jeszcze dręczyć. A
dręczeniem tym byłam oczarowana.
Kościej
Nieśmiertelny uwiódł mnie, uwodząc Marię, wprowadzając w baśń, w swój świat,
który wiły, rusałki, leszy, Żar-Ptaki nazywają domem. Czego mogłabym chcieć
więcej?
Wszystkie
moje doświadczenia z „Ucztą Wyobraźni” dowodzą słuszności nazwy tej serii, a po
uczcie „Nieśmiertelnego” czuję się zarówno syta jak i niespełniona, jakby
karmiąc mnie opowieściami, jednocześnie karmił się moim sercem. Catherynne
Valente kolejny raz doprowadziła moje serce do bólu z zachwytu i tęsknoty.
Niestety,
korekta nie spisała się najlepiej. Błędy, które napotkałam, były niemiłym
zgrzytem – caryca zmieniana na cara i z powrotem, a w jednym, żywcem z baśni
wziętym fragmencie, pomylone uparcie imiona postaci. To było przykre w
odbiorze, zwłaszcza drugi z tych błędów. Ale pominąć można niedoskonałości, gdy
trzyma się w ręku prawdziwą Opowieść.
Ci, którzy
lubią baśnie, baśnie słowiańskie, rosyjskie, i gdy lubią baśnie opowiadane
inaczej, a jednocześnie z niezmiennymi, charakterystycznymi szczegółami,
powinni sprawdzić, czy może ich również „Nieśmiertelny” nie oczaruje i nie
pożywi się na ich sercu.
Bo opowieści
chcą być opowiadane. Wciąż i wciąż na nowo. Ale czy nieprawdą jest, że nie
można zmienić ich biegu?