Tytułem wstępu: Opowiadanie napisałam na konkurs Dni Fantastyki pt. „Klasyczna baśń w nowoczesnym wydaniu", który to temat jest wyjątkowo obszerny i ogólny. Wybrałam "Kwiat paproci" i tak powstało niniejsze opowiadanie, które w założeniu miało być krótkie - i jest. Nie jestem pewna czy miało być opowiadaniem erotycznym, ale się nim stało i tym sposobem powstało moje pierwsze opowiadanie erotyczne w życiu. Sama nie wiem co o tym myśleć. Wciąż nie znalazłam dobrego tytułu, dlatego jest taki, jaki jest.
-
Chodź z nami – szepnęła dziewczyna. Chociaż chowała się za krzakami jeżyn,
Jackowi wydawało się, że nie ma na sobie ani skrawka ubrania. Blada skóra
wyróżniała się w nocy i pobudzała jego wyobraźnię. Nerwowo przełknął ślinę.
Podejrzewał, że jest rusałką.
-
Z wami?
Z
szelestem odsuwanych gałęzi za plecami dziewczyny pojawiły się kolejne dwie
panny, najwyraźniej siostry pierwszej. Chichotały i zerkały na niego z ciekawością.
Piersi jednej z nich były doskonale widoczne, a ogień kupalnych ognisk nadawał
jej skórze ciepłą barwę. Stanęła obok siostry. Poczuwał oblewającą go falę
gorąca.
-
Chodź, będziemy się świetnie razem bawić. – Uśmiechnęła się szeroko. Na
długich, rozpuszczonych włosach nosiły wianki z polnych kwiatów, a oczy skrzyły
się życiem, ogniste, namiętne. Zauważył to, gdy udało mu się oderwać uwagę od
jasnej, gładkiej skóry i sterczących sutków. Musiały być rusałkami. Ponownie
przełknął ślinę, a wtedy pierwsza podeszła o krok i zapraszająco wyciągnęła do
niego rękę. Zdecydowanie była naga; teraz mógł dojrzeć zarys jej lewej piersi i
kształtną linię biodra. Uśmiechnęła się łobuzersko, a w jasnych oczach migotało
ognisko. Z westchnieniem chwycił wyciągniętą dłoń, a wszystkie trzy
zachichotały. Obejrzał się jeszcze, ale nikt ze zgromadzonych wokół ogniska
ludzi nie zerknął nawet w ich stronę. Pociągnęły go niecierpliwie, więc
posłusznie ruszył za nimi w głąb lasu. Tak jak sądził, wszystkie były nagie.
Nie zdołał stłumić kolejnego westchnienia.
-
Chodźmy głębiej, by nikt nas nie słyszał. – Najmłodsza uśmiechnęła się kusząco
pełnymi wargami. W tym samym momencie poczuł pod koszulą ciepłą dłoń. Trzecia
schwyciła go za rękę. W lesie ich skóra straciła ciepłą barwę, ale blade wciąż
były dość dobrze widoczne i piękne.
Dłuższy
czas przedzierali się przez las, który plątał stopy, łydki i kolana,
zatrzymując ich bogactwem krzewów, nisko płożących się malin, paproci i korzeni. Jacek z trudem brnął
naprzód, nie mogąc się skupić na omijaniu przeszkód, gdy ręce dziewcząt zdawały
się żyć własnym życiem na jego ciele, a jedna musnęła twardą wypukłość w
spodniach. Jęknął, a one roześmiały się ponownie; nie słyszał nic poza ich
śmiechem, a siostry przykładały jego dłonie do swoich piersi, ściskając je i
gładząc.
Gdy
wędrówka zaczęła przypominać okrutną torturę, jedna zatrzymała się.
-
Może tutaj? Mamy dywan z paproci.
Przytaknęły
i spojrzały na niego pytająco.
-
Gdziekolwiek – odpowiedział słabym głosem. Roześmiały się; ciągle się śmiały,
co było dziwne, ale i urocze. Okrążyły go, ściągając mu koszulę i
rozsznurowując spodnie. Przyciągnął jedną bliżej, zsunął dłoń z jej piersi
niżej, a ona jedynie oblizała się lubieżnie. Nawet w lesie ich oczy wydawały
się iskrzyć.
Druga
popchnęła go, a wywracając się pociągnął za sobą wszystkie. Wylądowali dość
miękko na grubej warstwie paproci, z trzaskiem pękających łodyg. Zapiszczały,
zaskoczone, ale chwilę później już kontynuowały pieszczoty. Widział przed sobą
ich splątane w nieładzie włosy, kołyszące się pełne piersi. Złapał za pośladek
klęczącą obok dziewczynę i ścisnął ją, sięgając niżej. Z drugiej strony jej
siostra przysiadła na piętach i wychylając się w tył, rozchyliła uda. Sięgając
do niej drugą ręką, poczuł na sobie miękkie, gorące usta i jęknął. W tym
momencie dłoń zaplątała mu się w jakąś roślinę. Szarpnął ręką, próbując się
uwolnić, ale wydawało się, jakby każdy palec z osobna splótł się z łodyżką.
Szarpnął ponownie, przekręcając głowę, by spojrzeć na roślinę, która go
zatrzymała. Dziewczyna zerknęła w ślad za jego spojrzeniem i sapnęła,
zaskoczona.
-
Znalazłeś kwiat paproci!
W
tym momencie udało mu się urwać nieszczęsną roślinkę, która omotała mu palce.
Przybliżył ją do oczu, a siostry przyglądały mu się w nabożnej ciszy.
Pięć
płatków mieniło się złoto nawet w ciemnościach, a środek zdawał się śmiać do
niego. Jacek podparł się na łokciu, patrząc na dziewczyny.
-
Kwiat paproci? Ten kwiat? Poważnie?
Przytaknęły,
a jedna wskazała obok jego głowy.
-
Stamtąd go zerwałeś. Z paproci. Widać łodyżkę. Paprocie nie mają kwiatów.
Obejrzał
się i przyjrzał uważnie. Urwana łodyżka na wyciągnięcie ręki. A w ręku trzymał
kwiat, jakiego nigdy nie widział. Kwiat śmiał się i błyskał złotawo do Jacka.
-
Musisz go zabrać ze sobą. – Najmłodsza z sióstr, siedząc okrakiem na jego
udach, wpatrywała się z przejęciem.
-
Jasne – odpowiedział i na chwilę położył go na piersi, rozglądając się za
koszulą. Ledwo go położył, kwiat momentalnie przylgnął do skóry.
-
No tak. Teraz go nie zgubię. – Dziewczęta zachichotały. Jednak gdy sięgnął
dłonią do jednej z nich, nie były już tak chętne, jak wcześniej, a ich oczy
patrzyły złowrogo. Zmarszczył brwi i chciał coś powiedzieć, gdy uderzyła go
przenikliwa cisza, jaka zapanowała w lesie. Usiadł, rozglądając się
niespokojnie.
Zaraz
za nim, nieco tylko zasłonięta przez drzewa, znajdowała się polana. Ogniska
strzelały iskrami aż po rozgwieżdżone niebo. Rusałka wciąż trzymała dłoń
płanetnika, z którym skakała przez ogień, a teraz wpatrywała się w Jacka i
otaczające go dziewczęta wielkimi, przerażonymi oczami. Była do nich podobna,
drobna, naga, z wiankiem z ziół na jasnych włosach. Wokół ogniska Jacek widział
czarownice, ogniste latawce, upiory, strzygi i wodniki, liczne skrzaty i
płaczki, a w głębi polany z przerażeniem dostrzegł pięciogłowego smoka. Wszyscy
stali w bezruchu, wpatrując się w Jacka. Wokół ogniska, na olbrzymich
paprociach kwitły drobne, kolorowe kwiaty, niepodobne do złotego kwiatu na
piersi Jacka. Dziewczęta przy jego boku wstały.
-
Nie rozumiem – powiedział, w osłupieniu obserwując leśne ognisko. Nim zdążył
cokolwiek pojąć, kwiat zapuścił korzenie wprost do jego serca. Nie dostrzegł
tego od razu, obracając się do sióstr.
Stały,
obserwując go z zadowoleniem. Ich piękne twarze miały złośliwy, okrutny wyraz,
a wśród zdeptanej roślinności widać było dobrze ich nogi, poniżej kolan
zmieniające się w kozie.
-
Wiły – szepnął.
Najstarsza
przytaknęła z uśmiechem. Nachyliła się do niego.
-
Kwiat może ci dać, czego zapragniesz. Pamiętaj tylko, że z nikim nie wolno ci
się tym dzielić.
Korzenie
głęboko w jego sercu nie pozwoliły mu zaprotestować. Więcej, czuł zadowolenie,
że spotkanie z wiłami skończyło się dla niego tak szczęśliwie. Tylko smutne
oczy rusałki niepokoiły go przez chwilę.
W
ciągu kilku lat we wsi wszystko się zmieniło. Tajemniczym sposobem Jacek został
panem i zamieszkał we dworze. Ludzie szeptali o nieczystych mocach, ale bali
się odezwać głośniej. Kiedy ojciec przyszedł z prośbą o pomoc, Jacek milczał,
jakby miał żelazny pancerz zamiast uczuć. Gdy ojciec odszedł, Jacek pił, hulał
i wychłostał paru ludzi dla poprawy nastroju, a kwiat mocno ściskał mu serce.
Najpierw
umarł ojciec, potem matka i siostra Jacka, z biedy, chorób i ciężkiej pracy.
Nikt nie przekazał mu wieści, a on nie pytał o rodzinę, kiedy kolejne kapele
przygrywały do tańca, zagłuszając krzyki bitych i poniewieranych.
Aż
ludzie zbuntowali się, z widłami wdarli do dworu, rozsiekali pana, co dawniej
wieśniakiem był jak oni, a gdy na wszelki wypadek serce przebijali kołkiem, nie
zauważyli, jak zasuszony kwiatek odpadł od martwej już skóry Jacka.
Wiły
tańczyły na jego grobie, śmiejąc się serdecznie.