niedziela, 31 marca 2013

Wybrać baśń ze starej księgi

Szklana góra, Marcin Podlewski


O „Szklanej górze” dowiedziałam się, czytając tę recenzję. Zainteresowała mnie i przy sprzyjającej okazji, jaką była trzygodzinna podróż busem, powolutku przeczytałam dwanaście ponurych baśni.
I choć opinia mnie zachęciła, tytuł książki (i zarazem pierwszego opowiadania) przypomniał mi o ukochanym zbiorze z baśniami „Woda żywa”, a wstęp odpowiednio mnie nastroił, z początku byłam rozczarowana. Opowieści nie wydawały mi się tak ponure, jak się spodziewałam, a na dokładkę jakby niedokończone. Jak ćwiczenia z tworzenia klimatu.
Niektóre baśnie nie były dokładnie ponure, a raczej smutne, ale w większości brakowało dla mnie tego magicznego Czegoś, przez co nie można się oderwać…
…A potem nagle odkryłam, że coś złapało mnie za serce. Udało się to dwóm baśniom, a jeszcze parę przypadło mi do gustu.
I chociaż miałam potrzebę, by w historiach było coś więcej, coś bardziej, muszę autorowi przyznać, że stworzył równy, baśniowy klimat. Oraz wywołał wenę.

Ebooka, dostępnego za darmo, można ściągnąć tutaj. I podpisuję się obydwiema rękoma pod pochwałami na temat ładnego i dopracowanego wydania. Polecam przekonać się samemu, jakie to właściwie są baśnie.

wtorek, 12 marca 2013

Marzenia spełniane piórem

Profesor, Charlotte Brontë


„Profesor” jest pierwszą powieścią Charlotte Brontë o czym dowiedziałam się jeszcze z okładki (gdyby komuś myliły się siostry Brontë: Charlotte to ta od „Dziwnych losów Jane Eyre”. Od „Wichrowych wzgórz” jest Emily, a powieści Anne dopiero w zeszłym roku zostały wydane w Polsce i mam na nie chrapkę); pierwszą powieścią, ale wydaną pośmiertnie. Rzeczywiście, w mojej opinii wygląda na pierwszą powieść. Poniekąd to przykład marysuizmu, przy czym mam na myśli wcielanie marzeń i oczekiwań w bohaterów literackich; spełnianie się na kartach powieści, skoro w rzeczywistości się nie udało. Autorka ubrała w powieść pragnienie; to, jakby chciała, by potoczyło się jej życie, a przynajmniej na tamtym jego etapie; tak to dla mnie wyglądało, niezależnie zamienionych szczegółów i niezależnie od opisu na okładce, który sugeruje mniej więcej to samo. Nie wciela siebie samej w głównego bohatera, lecz w jego wybrankę. Nie zdziwiłabym się, gdyby większość postaci odwzorowanych w książce autorka rzeczywiście poznała w Brukseli.  Myślę też, że jest to powieść napisana po prostu dla samej siebie. 
Wyraźny wpływ fizjonomiki na opisy postaci spowodował, że zrobiło mi się żal Flamandczyków. Co oni winni? I czy Charlotte Brontë nauczająca ich angielskiego rzeczywiście była tak rozczarowana ich możliwościami intelektualnymi, czy może, jeśli nawet uczniowie nie byli bystrzy, to może stało się tak na własne życzenie nauczycielki, która niczego innego po nich nie oczekiwała?
To prościutki romansik dla tych, którzy lubią twórczość sióstr Brontë i historie epoki wiktoriańskiej; nieco naiwny i słodki.
Opis mi wyszedł krótki, bo i powieść długa nie jest, ale jedna myśl na koniec: Najwyraźniej niewielu było (jest) mężczyzn ceniących kobiety myślące i wspierających je w samorozwoju. Tak niewielu, że trzeba ich tworzyć w powieściach i przynajmniej fikcją nadrabiać braki.
 

środa, 6 marca 2013

Nie dane mi jest zostać geniuszem, może będę erudytą?

Cykl barokowy, Neal Stephenson

Po skończeniu całego cyklu, na który składa się „Żywe Srebro”, „Zamęt” i „Ustrój Świata”, z przyjemnością odnotowuję, że mój początkowy zachwyt nie był bezpodstawny. Ponieważ uzmysłowiłam sobie, że nigdzie wcześniej nie dałam do zrozumienia, czym właściwie jest „Cykl barokowy”, choć to spóźnione i prawdopodobnie niepotrzebne z mojej strony, niniejszym spieszę z wyjaśnieniem, że jest to powieść historyczna.
II część „Żywego Srebra”, czyli księga „Król Wagabundów” zaczął się poznaniem dwóch nadzwyczaj interesujących postaci, prowadzących fascynujące dialogi. Doszło do tego, że czytałam je Bartkowi na Skypie. Około 14 stron. Nie zniechęcał mnie, ba, co więcej, śmiał się, co uważam za w pełni adekwatną reakcję. Księga była wyjątkowo zabawna i sprytna, choć sprytu i wiedzy, podobnie jak ironii w żadnym tomie nie brakuje. Jednocześnie myślę, że sfilmowane przygody Jacka cieszyłyby się znaczną popularnością.
Warsztat i styl pisarza są świetne i wyrównane, choć podtrzymuję, że powieści ma rozbudowane jak szalony zamek-labirynt, ale wszystkie skomplikowane relacje, detale i powiązane wątki prowadzi pewną ręką, bez zawahania. To, co mi się podoba, nie wszystkim musi przypaść do gustu i sądzę, że niektórym może się dłużyć cykl; rozważania naturalistów, polityka, a właściwie nie tyle tematy, co sama obszerność i bajecznie bogato rozpisane szczegóły, które mogą być uznane za nużące. Dla mnie jednak nużące nie były.
W „Ustroju Świata” debata Leibniz-Newton była dla mnie czymś fantastycznym, ponieważ problem pogodzenia – czy też uświadomienia sobie braku potrzeby godzenia – wiary z nauką jest wciąż aktualny, z tego co czasem zauważam w artykułach, opiniach internetowych i innych źródłach masowego przekazu. Poniekąd poboczny wątek niewolnictwa zaś wydał mi się czarujący ze względu na niecodzienny sposób przedstawienia, chociaż był jednocześnie nadzwyczaj „czysty” jak na tak brudny temat.
Zachwycił mnie epilog, zwłaszcza cytat, który zamyka cały cykl i jest sarkastycznym komentarzem autora, ale nie chcę go przytaczać. Sądzę, że jest to coś, co każdy powinien sam odkryć na zakończenie tej książkowej przygody.
Zachwyciła mnie rola alchemii. Chyba po raz pierwszy spotkałam się w powieści z przedstawieniem alchemii, w której ta nie byłaby czystym okultyzmem, szarlatanerią i/lub magią, ewentualnie ślepą drogą rozwoju naukowego.
Filozofia naturalna (nauka), alchemia, polityka i losy ludzi zostały splecione we wspaniały gobelin, i o ile ktoś lubuje się w gobelinach, te historie powinny go wciągnąć. Dla mnie śledzenie wewnętrznych rozważań bohaterów było zajęciem zajmującym, podobnie jak wspomniany już filozoficzny dyskurs dwóch geniuszy i stopień skomplikowania intrygi i wzajemnych powiązań… różnych aspektów życia, chyba tylko tak umiem to opisać. Nie brakowało humoru, ale przede wszystkim określiłabym, że nie brakowało dystansu. Zostało to pokazane przez narrację z punktu widzenia niektórych bohaterów, których charakter i przeżycia spowodowały, że umieli patrzeć na siebie z przymrużeniem oka. Lekko drwiący wyraz był dla mnie obecny w całej powieści, przydając jej dodatkowych walorów literackich.
Proponuję każdemu, by sam zagłębił się w kipiel żywego srebra i sprawdził, czy coś z niej może powstać. By sam ocenił, czy filozofia naturalna, to droga, którą słusznie podążyliśmy, oraz, czy pora na kolejną zmianę ustroju, czy wciąż trzymamy się tego, który stworzyli Leibniz, Newton, Towarzystwo Królewskie i kolejne Akademie Nauk.

Sprawy techniczne. Całe wyjaśnienie, dotyczące podziału 3 tomów na 8 mniejszych pozycji, tłumaczone ich wewnętrznym podziałem na księgi, runęło w gruzach wraz z otwarciem przeze mnie „Zamętu” (tom I). Na początku książki znajduje się adnotacja od autora, który informuje, że ze względu na to, że akcja w dwóch księgach składających się na „Zamęt” toczy się równolegle, pozwolił sobie poprzelatać księgi. I tym sposobem po kilkudziesięciu czy kilkunastu stronach księgi „Juncto” przenosimy się do „Bonanzy”, by po kolejnej porcji opowieści wrócić do „Juncto”. Wydawniczy podział na „Zamęt 1” i „Zamęt 2” jest arbitralnie wyznaczony najbliżej fizycznego środka książki.
Kontynuując również zażalenie z pierwszej notki dotyczące map, poskarżę się nie tylko na mapy, ale także na drzewa genealogiczne dynastii, zawarte jedynie w  I tomie. Może to test na pamięć wzrokową, którego nie przeszłam celująco. Może po obejrzeniu wspomnianych genealogii powinnam do nich więcej nie wracać i posługiwać się zapamiętanymi informacjami. Cóż, faktycznie udało mi się przypomnieć kto z kim i dlaczego, tym bardziej, że autor zostawia tropy w powieści; byłam poza domem i nie miałam możliwości wzięcia I tomu z półki i odszukania potrzebnych informacji. Da się, ale czemu nie można pomyśleć o komforcie czytelnika? Nie zmienia to faktu, że cieszę się, że „Cykl barokowy” w końcu wpadł w moje ręce.