Po
skończeniu całego cyklu, na który składa się „Żywe Srebro”, „Zamęt” i „Ustrój Świata”,
z przyjemnością odnotowuję, że mój początkowy zachwyt nie był bezpodstawny.
Ponieważ uzmysłowiłam sobie, że nigdzie wcześniej nie dałam do zrozumienia,
czym właściwie jest „Cykl barokowy”, choć to spóźnione i prawdopodobnie
niepotrzebne z mojej strony, niniejszym spieszę z wyjaśnieniem, że jest to
powieść historyczna.
II część „Żywego
Srebra”, czyli księga „Król Wagabundów” zaczął się poznaniem dwóch nadzwyczaj
interesujących postaci, prowadzących fascynujące dialogi. Doszło do tego, że
czytałam je Bartkowi na Skypie. Około 14 stron. Nie zniechęcał mnie, ba, co
więcej, śmiał się, co uważam za w pełni adekwatną reakcję. Księga była
wyjątkowo zabawna i sprytna, choć sprytu i wiedzy, podobnie jak ironii w żadnym
tomie nie brakuje. Jednocześnie myślę, że sfilmowane przygody Jacka cieszyłyby
się znaczną popularnością.
Warsztat i
styl pisarza są świetne i wyrównane, choć podtrzymuję, że powieści ma
rozbudowane jak szalony zamek-labirynt, ale wszystkie skomplikowane relacje,
detale i powiązane wątki prowadzi pewną ręką, bez zawahania. To, co mi się
podoba, nie wszystkim musi przypaść do gustu i sądzę, że niektórym może się
dłużyć cykl; rozważania naturalistów, polityka, a właściwie nie tyle tematy, co
sama obszerność i bajecznie bogato rozpisane szczegóły, które mogą być uznane
za nużące. Dla mnie jednak nużące nie były.
W „Ustroju
Świata” debata Leibniz-Newton była dla mnie czymś fantastycznym, ponieważ
problem pogodzenia – czy też uświadomienia sobie braku potrzeby godzenia –
wiary z nauką jest wciąż aktualny, z tego co czasem zauważam w artykułach,
opiniach internetowych i innych źródłach masowego przekazu. Poniekąd poboczny
wątek niewolnictwa zaś wydał mi się czarujący ze względu na niecodzienny sposób
przedstawienia, chociaż był jednocześnie nadzwyczaj „czysty” jak na tak brudny
temat.
Zachwycił
mnie epilog, zwłaszcza cytat, który zamyka cały cykl i jest sarkastycznym
komentarzem autora, ale nie chcę go przytaczać. Sądzę, że jest to coś, co każdy
powinien sam odkryć na zakończenie tej książkowej przygody.
Zachwyciła
mnie rola alchemii. Chyba po raz pierwszy spotkałam się w powieści z
przedstawieniem alchemii, w której ta nie byłaby czystym okultyzmem, szarlatanerią
i/lub magią, ewentualnie ślepą drogą rozwoju naukowego.
Filozofia
naturalna (nauka), alchemia, polityka i losy ludzi zostały splecione we
wspaniały gobelin, i o ile ktoś lubuje się w gobelinach, te historie powinny go
wciągnąć. Dla mnie śledzenie wewnętrznych rozważań bohaterów było zajęciem
zajmującym, podobnie jak wspomniany już filozoficzny dyskurs dwóch geniuszy i
stopień skomplikowania intrygi i wzajemnych powiązań… różnych aspektów życia,
chyba tylko tak umiem to opisać. Nie brakowało humoru, ale przede wszystkim
określiłabym, że nie brakowało dystansu. Zostało to pokazane przez narrację z
punktu widzenia niektórych bohaterów, których charakter i przeżycia
spowodowały, że umieli patrzeć na siebie z przymrużeniem oka. Lekko drwiący
wyraz był dla mnie obecny w całej powieści, przydając jej dodatkowych walorów
literackich.
Proponuję
każdemu, by sam zagłębił się w kipiel żywego srebra i sprawdził, czy coś z niej
może powstać. By sam ocenił, czy filozofia naturalna, to droga, którą słusznie
podążyliśmy, oraz, czy pora na kolejną zmianę ustroju, czy wciąż trzymamy się
tego, który stworzyli Leibniz, Newton, Towarzystwo Królewskie i kolejne
Akademie Nauk.
Sprawy
techniczne. Całe wyjaśnienie, dotyczące podziału 3 tomów na 8 mniejszych
pozycji, tłumaczone ich wewnętrznym podziałem na księgi, runęło w gruzach wraz
z otwarciem przeze mnie „Zamętu” (tom I). Na początku książki znajduje się
adnotacja od autora, który informuje, że ze względu na to, że akcja w dwóch
księgach składających się na „Zamęt” toczy się równolegle, pozwolił sobie
poprzelatać księgi. I tym sposobem po kilkudziesięciu czy kilkunastu stronach
księgi „Juncto” przenosimy się do „Bonanzy”, by po kolejnej porcji opowieści
wrócić do „Juncto”. Wydawniczy podział na „Zamęt 1” i „Zamęt 2” jest
arbitralnie wyznaczony najbliżej fizycznego środka książki.
Kontynuując
również zażalenie z pierwszej notki dotyczące map, poskarżę się nie tylko na
mapy, ale także na drzewa genealogiczne dynastii, zawarte jedynie w I tomie. Może to test na pamięć wzrokową,
którego nie przeszłam celująco. Może po obejrzeniu wspomnianych genealogii
powinnam do nich więcej nie wracać i posługiwać się zapamiętanymi informacjami.
Cóż, faktycznie udało mi się przypomnieć kto z kim i dlaczego, tym bardziej, że
autor zostawia tropy w powieści; byłam poza domem i nie miałam możliwości
wzięcia I tomu z półki i odszukania potrzebnych informacji. Da się, ale czemu
nie można pomyśleć o komforcie czytelnika? Nie zmienia to faktu, że cieszę się,
że „Cykl barokowy” w końcu wpadł w moje ręce.